Chciałoby się napisać: Ach ten Oregon! Minął kolejny rok, rozpoczął się kolejny sezon i kolejny tydzień MLS, a ja dziwnym trafem zawsze na przełomie maja i czerwca zatrzymuję się na dłużej nad zespołem Portland Timbers. I tak za każdym razem. Nic się nie zmieniło, więc zapnijcie pasy, bo zabieram Was do Oregonu, zobaczymy, co tam u tych Drwali słychać.
Po pierwszych meczach sezonu łudziłam się, że w tym roku nie będę musiała przyglądać się formie Drwali z Oregonu, a przynajmniej, że nie będzie to spowodowane słabymi występami. Tak spektakularnego początku w Oregonie nie było od dawna. Od momentu dołączenia do Major League Soccer (2011 rok) Portland Timbers jeszcze nigdy nie wygrali trzech meczów z rzędu na początku sezonu. Poza wpadką z Columbus Crew i przegraną ze Sportingiem KC, który wtedy rozdawał karty w całej lidze, podopieczni Caleba Portera do meczu z FC Dallas, prezentowali naprawdę dobry futbol. Dopiero potem coś się popsuło, łańcuch spadł z rowerka i do teraz nie wiadomo, czy Timbers zdołali naprawić usterkę. Nie można wyolbrzymiać pojęcia kryzysu czy zadyszki, ale kiedy nie wygrywasz żadnego meczu w ciągu całego miesiąca, a tak było w przypadku drużyny z Portland w maju, to coś jest na rzeczy i trzeba się temu przyjrzeć.
Historia zatoczyła koło
Wracamy do punktu wyjścia. Jak to jest, że za każdym razem piłkarze Portland Timbers łapią zadyszkę w okolicach maja? Dokładnie w połowie tego miesiąca można już przeczytać pierwsze artykuły i analizy o spadku formy Drwali z Oregonu. Oczywiście w Polsce mało kogo interesuje MLS, nie mówiąc już o fanach konkretnej drużyny, ale w USA jest taki trend co roku. Można się przyzwyczaić, znudzić, a w moim przypadku ustawić w kalendarzu przypomnienie na koniec maja o treści: „TEKST: zadyszka Portland Timbers – analiza”.
Czy naprawdę jest aż tak źle?
Owszem, maj w wykonaniu Portland Timbers był tragiczny i należy go jak najszybciej wymazać z pamięci po wcześniejszym wyciągnięciu wniosków. Jednak patrząc na ostatnie trzy sezony, łącznie z sezonem mistrzowskim, widzimy, że to wcale nie wygląda najgorzej. Mogłoby być lepiej, bo zawsze można coś poprawić i nigdy nie jest idealnie, szczególnie kiedy w swoim składzie nie masz gwiazd pokroju Sebastiana Giovinco czy Davida Villi.
Należy jednak pamiętać, że liczby nie kłamią, a Portland Timbers mają aktualnie taki sam bilans, jak w 2015 roku: 6 zwycięstw – 5 porażek – 3 remisy. W dodatku dużo lepszy bilans bramkowy – 24:18 (+6), kiedy w poprzednich latach było to: 2016 – 22:25 (-3) i 2015 – 13:12 (+1). Nawiązując do sezonu mistrzowskiego, kiedy również nikt nie dawał szans Portland Timbers na awans do play-offów, nie mówiąc już o pucharze MLS Cup, widać zdecydowaną poprawę w ofensywie. Tak, w 2017 roku Drwale strzelają bramki, ba! wychodzi im to całkiem przyzwoicie. W teorii wygląda również na to, że defensywa spisuje się całkiem nieźle, na pewno lepiej niż w poprzednim roku, ale brakuje trochę do tej poukładanej drużyny z 2015 roku. Wtedy jednak zespół skupiał się bardziej na tym, żeby nie przegrać meczu niż na tym, żeby go wygrać. Teraz wygląda to nieco inaczej.
2017 – nowe rozdanie
42-letni szkoleniowiec Portland Timbers jest jednym z najlepszych w swoim fachu za oceanem. Portland Timbers to jego pierwsze poważne wyzwanie w karierze trenerskiej. Wcześniej prowadził drużynę uniwersytecką Akron Zips i młodzieżową reprezentację USA U23. Wprowadził Drwali do play-offów i zapewnił pierwszy tytuł mistrzowski w historii. Nic dziwnego, że odezwały się dużo większe kluby. On jednak został w Oregonie, gdzie czeka go jeszcze wiele pracy.
Po bardzo słabym poprzednim sezonie i braku awansu do play-offów, co było wielkim wydarzeniem. Nie co dzień sezon aktualny mistrz nie awansuje do najważniejszej fazy rozgrywek (wcześniej zdarzyło się to tylko LA Galaxy), nie odnosząc nawet jednego zwycięstwa na wyjeździe. Tak, sezon 2016 nie należał do najlepszych i akurat w tym przypadku „majowe przepowiednie” miały przełożenie na wyniki.
Porter wiedział, że zespołowi potrzeba świeżej krwi. Po przejściu na emeryturę Nata Borchersa i Jacka Jewsbury’ego wiadomo było, że największą bolączką będzie obsadzenie środka defensywy. Nie najlepiej wyglądała też zależność całego zespołu od Diego Valeriego i Fanendo Adiego, którzy łącznie zdobyli 30 bramek w poprzednim sezonie. Stąd dość duże szaleństwo w okienku transferowym. Ściągnięto Roya Millera, Lawrence Oluma, Sebastiana Blanco, Davida Guzmana czy Jeremy’ego Ebobisse, którego pozyskano w SuperDrafcie po wykupieniu czwartego picku za dość spore pieniądze. To wszystko miało przynieść znaczną poprawę w porównaniu do poprzedniego sezonu. W Oregonie raczej nikt nie mówi otwarcie o mistrzostwie, jednak również nikt nie wyobraża sobie braku awansu do play-offów, a już na pewno nie w takim stylu, jak to miało miejsce w poprzednim sezonie.
Trzech nowych zawodników z miejsca dostało miejsce w podstawowej jedenastce: Roy Miller/Lawrence Olum, David Guzman i Sebastian Blanco. Skłamię, jeżeli napiszę, że nie wnieśli nic do gry Portland Timbers. W szczególności mam tu na uwadze dwóch ostatnich, w defensywie już tak kolorowo nie jest.
Trzeba sobie jasno powiedzieć, że tak dobrej piłki Portland Timbers nie grali od bardzo dawna. Gdyby tylko ten nieszczęsny maj wyglądał lepiej w ich wykonaniu, defensywa nie sprawiała tylu problemów i dostosowała się co najmniej do poziomu ofensywy, a Diego Valeri był wiecznie zdrowy, to kibice drużyny z Oregonu byliby pełni usatysfakcjonowani. Niestety nie wszystko jest tak, jak powinno być. Zatem, jak w tym sezonie grają w Oregonie?
Optymalny skład wcale nie oznacza, że najlepszy. Jedno jest pewne, Caleb Porter twardo trzyma się ustawienia: 4-2-3-1, które w tym momencie jest stosowane przez większość drużyn MLS z naprawdę nielicznymi wyjątkami.
Jake niepokonany
Jake Gleeson wdarł się przebojem do pierwszej drużyny w poprzednim sezonie. Zdeklasował Adama Kwaraseya, który przeniósł się do Norwegii. W jego miejsce przyszedł Jeff Attinella. Miał okazję zastąpić Gleesona w kilku meczach (kontuzja) i o ile umiejętności odmówić mu nie można, to Jake przerasta o klasę. Zdarzają mu się wpadki, ale sadzanie go na ławce jest co najmniej nieodpowiedzialne: 990 minut – 29 obron, 2 czyste konta i takie interwencje.
Znowu przeszła obok mnie
Z czym jak z czym, ale z defensywą w Oregonie jest naprawdę źle. Czasami zastanawiam się, czy wewnątrz nie istnieje jakaś rywalizacja o to, kto w tym sezonie popełni więcej błędów i kogo częściej będą objeżdżać/ośmieszać rywale. Plany krzyżuje im czasem Jake Gleeson, ale nawet on nie jest w stanie zatrzymać tej karuzeli. Inaczej się tego cyrku nie da nazwać. W ofensywie koledzy z boiska mogą zagrać jeden z najlepszych meczów życia, ale banda piłkarzy, zwanych obrońcami jest w stanie zmniejszyć nawet czterobramkową przewagą do zera. Istnieje również możliwość, że nagle będziesz musiał odrabiać straty. Podobno mecze wygrywa się defensywą. Nie do końca się z tym zgodzę, ale niepodważalny jest fakt, że im mniej bramek stracisz, tym lepiej. Tymczasem gwiazdeczki zawiniły przy stracie 18 takich goli. Na szczęście dla nich, ofensywa na razie strzela więcej.
W kwestii defensywy mamy dwa podstawowe problemy. Po pierwsze partner na środku obrony dla Liama Ridgewella. Dostępni są Roy Miller i Lawrence Olum. Z całym szacunkiem do obu, żaden nie nadaje się na podstawowego stopera. Podejrzewam, że z aktualną formą nie załapaliby się do podstawowego składu nawet w Minnesocie United, która na początku sezonu traciła bramkę średnio co 20 minut. Z każdym meczem widać delikatny postęp, ale w takim tempie nie rozegrają poprawnego spotkania do końca sezonu zasadniczego albo i dłużej. Optymizmem może napawać fakt, że aktualnie miejsce obok Ridgewella na dobre zajął Roy Miller i zaczyna się z nim rozumieć, co nie zmienia faktu, że przy stałych fragmentach gry radzi sobie dobrze, ale tylko pod bramką przeciwnika. W defensywie wygląda to naprawdę źle.
To był pierwszy problem, pora na drugi. I tutaj naprawdę mam spory ból głowy. Nie wiem, jak boki obrony mogły tak szybko popaść w marazm i beznadzieję. Jeszcze na początku sezonu pisałam o tym, że to jedna z najmocniej obsadzonych pozycji, a Marco Farfan i Alvas Powell to nadzieja i przyszłość Portland Timbers. Problem w tym, że aktualnie żaden z nich nie gra w pierwszym składzie… I o ile w większości zgadzam się z Calebem Porterem, o tyle tego nie jest w stanie zrozumieć. Na lewej defensywie występuje Vytautas Andriuškevičius, czyli po prostu Vytas. To właśnie jego można nazwać drugim największym problemem defensywy Drwali. Jeżeli piłkarze rzeczywiście prowadzą rywalizację o miano najgorszego w obronie, Litwin jest liderem klasyfikacji z ogromną przewagą nad następnym w kolejności Millerem. Każda drużyna, która jest przygotowana odpowiednio do meczu, wie, że należy atakować prawą flanką, bo tam czeka na nich właśnie Vytas, który nie przeszkodzi, a wręcz ułatwi zadanie w ofensywnych poczynaniach. I tak od pierwszej przerwy reprezentacyjnej (4. tydzień MLS) Litwin występuje w pierwszym składzie i odpowiada za zdecydowaną większość straconych bramek przez Portland Timbers.
Warto przyjrzeć się bramce Oyongo (12. tydzień MLS, Montreal Impact 4:1 Portland Timbers, gol na 4:1) i warto dodać, że Montreal był wtedy ostatnią drużyną w Konferencji Wschodniej, a Timbers czwartą w Konferencji Zachodniej.
Dlaczego zatem Miller i Vytas znajdują się w optymalnej jedenastce? W przypadku Roya Millera sprawa jest prosta. Lawrence Olum prezentuje jeszcze gorszy poziom i naprawdę nie ma go kto zastąpić. Czemu nie uwzględniłam Vytasa? I tutaj pojawia się dużo większy problem. Akurat Litwina ma kto zastąpić. Marco Farfan: „18-latek jest pierwszym piłkarzem, który przeszedł przez wszystkie szczeble akademii piłkarskiej klubu z Oregonu i podpisał kontrakt z pierwszą drużyną. W debiucie przeciwko LA Galaxy był jednym z najjaśniejszych punktów zespołu, a w ostatnim meczu z NE Revolution z pewnością najskuteczniejszym defensorem. Osiem odbiorów, stuprocentowa skuteczność. Takimi liczbami mogą się pochwalić tylko nieliczni.” – tak pisałam wtedy o Farfanie (tutaj). Zdania nie zmieniam. Mogę tylko dodać, że świetnie radził sobie w ofensywie. W każdym meczu, nawet w wyjazdowym starciu z pięciokrotnymi mistrzami MLS. Tym bardziej nie rozumiem tego, że na jego pozycji gra Vytas, który popełnia błąd za błędem. Farfan w najlepszym wypadku znajduje się w osiemnastce meczowej.
Wydawało się, że na prawej stronie sytuacja jest zdecydowanie bardziej klarowna i pozycja Alvasa Powella jest niepodważalna. Tymczasem w ostatnich dwóch meczach na prawej obronie wystąpił Zarek Valentin. Lekko mnie to zdziwiło i przez myśl przeszło mi, że Caleb Porter kompletnie oszalał, tym bardziej że 22-letni Jamajczyk był gwarancją sukcesu zarówno w ofensywie, jak i w defensywie. Trzeba jednak przyznać, że Valentin w meczu z San Jose Earthquakes odpłacił się szkoleniowcowi za okazane mu zaufanie. W 150. meczu w roli trenera w MLS (sezon zasadniczy) Zarek posłał wspaniałe podanie do Diego Valereiego, po którym padła pierwsza bramka dla Drwali, a Porter mógł się cieszyć z przerwania serii pięciu meczów bez wygranej. Warto dodać, że Valentin w defensywie również czarował. Ten mecz był bez wątpienia jednym z najlepszych w jego karierze.
Patrząc na to, co się dzieje w defensywie Portland Timbers, wydaje się, że gorzej już być nie może. I to jest prawda. Z każdą kolejną pozycją jest tylko lepiej. Nie zmienia to jednak faktu, że nie rozwiązuje to problemów obrony w Oregonie i to tutaj można upatrywać większości problemów i niepowodzeń Portland Timbers w ostatnim czasie. Nie są to oczywiście jedyne czynniki wpływające na słabą postawę Drwali w maju, ale jeżeli miałabym to rozłożyć na procentowy udział, to blok defensywny dostałby 60/70%.
Małe zadziory w środku pola
Tak jak wspominałam, Caleb Porter preferuje ustawienie 4-2-3-1, w którym bardzo ważną rolę odgrywają defensywni pomocnicy. Do tej pory na tej pozycji karty rozdawał Diego Chara. Znienawidzony przez sędziów i przeciwników, uwielbiany przez kibiców, pożądany przez większość trenerów. Mały pracuś w środku pola. Jeżeli skończy mecz bez żółtej kartki, można mówić o sukcesie. Rzadko kiedy zdarzy mu się spotkanie, w którym zaliczy mniej niż 10 udanych interwencji (w tym sezonie średnio 11/mecz). I wtedy w zespole pojawił się on. David Guzman, którego jak na razie mogę z czystym sumieniem ogłosić najlepszym transferem Portland Timbers w tym sezonie.
Oto kolejny dowód na to, że w Oregonie myślą. David Guzman bez żadnych kompleksów wszedł do pierwszej drużyny i wygodnie się rozsiadł na pozycji defensywnego pomocnika. 27-latek nie jest jednak typowym przecinakiem, który prędzej połamie przeciwnikowi nogę, niż celnie poda. Nic z tych rzeczy. Kostarykańczyk ma niesamowicie ułożoną stopę i choć w zespole gra wielu wizjonerów, to właśnie on przejął wykonywanie stałych fragmentów gry. W poprzednich sezonach mogliśmy być niemal pewni, że do piłki podejdzie Diego Valeri. Już sam fakt, że Guzman bije wszystkie rzuty rożne i większość wolnych świadczy o jego umiejętnościach. Z całym szacunkiem do reszty, ale byle kto nie przejmuje obowiązków Valeriego. Statystyki nie kłamią, David Guzman haruje w defensywie, ale i w ofensywie prezentuje się naprawdę imponująco. Zostawił w tyle chociażby Sebastiana Blanco, który jest Designated Player.
I o ile Toronto FC ma najlepszego defensywnego pomocnika ligi, tak można pokusić się o stwierdzenie, że Portland Timbers ma najlepszy duet defensywnych pomocników i nie będzie to kłamstwo. Nawet w najtrudniejszych spotkaniach oni prezentują się dobrze, nawet bardzo dobrze.
To nie tak miało być
Jednym z większych rozczarowań jest z pewnością nowy Designated Player – Sebastian Blanco. Nie prezentuje się poniżej pewnego pułapu, swoją drogą dość przeciętnego, ale oczekiwano od niego zdecydowanie więcej. Największą zaletą Argentyńczyka jest bez wątpienia możliwość gry zarówno na prawym, jak i lewym skrzydle, dość dobrze radzi sobie także na pozycji ofensywnego pomocnika/cofniętego napastnika. Słowem, na boisku odnajdzie się na każdej pozycji ofensywnej. Jest niesamowicie szybki, dobrze drybluje, ale nie potrafi tego przełożyć na bramki i asysty. Rozegrał niewiele mniej minut od Adiego, zdecydowanie więcej od Valeriego, a mimo to na swoim koncie ma zaledwie jedną bramkę i dwie asysty. Z drugiej strony w Oregonie wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że lepszego piłkarza od niego nie ma i Blanco będzie grał praktycznie w każdym meczu.
Zgoła odmiennie wygląda sytuacja Darlingtona Nagbe. Często jest mało widoczny, ale wykonuje tytaniczną pracę. Zarówno w defensywie, jak i ofensywie. Doceniany jest za to przez trenera, kolegów, fanów, dziennikarzy. Dostrzegł to Jurgen Klinsmann, widzi to Bruce Arena, przez co 26-latek jest regularnie powoływany do reprezentacji Stanów Zjednoczonych. Gra bez niego lub – co gorsza – z nim, ale bez formy wygląda naprawdę bardzo słabo, co było widoczne chociażby w meczu z SJ Earthquakes na początku maja. W tym miesiącu nie mógł pomóc drużynie w 100%, w dużej mierze przez urazy. Kiedy wrócił do pełni zdrowia, od razu musi opuścić swoich kolegów, z powodu zgrupowania kadry.
Na razie nie wygląda to tak, jak chcieliby to widzieć kibice Drwali, ale jeżeli tylko Darlington Nagbe wróci do gry, a Sebastian Blanco się przełamie, bo nie wierzę to, że nie przeskoczy dotychczasowego poziomu, w Oregonie naprawdę posypią się wióry.
Niezniszczalny duet
Diego Valeri i Fanendo Adi znają się jak łyse konie i stanowią o sile tej drużyny. Jeżeli uda ci się wyłączyć z gry chociaż jednego z nich, to już możesz szczycić się dużym sukcesem. Od pamiętnego meczu z NE Revolution, kiedy Jay Heaps zdecydował się na indywidualne krycie Adiego, które przyniosło zamierzone skutki, nikt nie zdecydował się powielić pomysłu tego szkoleniowca, a Nigeryjczyk nadal czuje się w polu karnym jak ryba w wodzie. W tej kwestii nie zmienia się nic, może poza jednym: Fanendo Adi jest coraz lepszy, podobnie jak Diego Valeri.
Szukanie drugiego takiego duetu jest równoznaczne z szukaniem igły w stogu siana. Wizja gry Diego Valeriego jest niesamowita. Obserwowanie Argentyńczyka z piłką przy nodze to czysta przyjemność, podania przeszywające drugą linię, niekonwencjonalne zagrania, świetne asysty i umiejętność poruszania się bez piłki. Nie mówię już o bramkach, bo w tym sezonie zawodnik Portland Timbers przechodzi samego siebie. Mamy pełen repertuar: od technicznym goli przez karne, rzuty wolne i czystą finezję, jak chociażby wolej z półobrotu. Nic zatem dziwnego, że współpraca pomiędzy Valerim a Adim układa się tak fantastycznie. Wystarczy zobaczyć pierwszą bramkę z ostatniego meczu, która idealnie oddaje nić porozumienia pomiędzy nimi i piłkarski geniusz Valeriego.
A brace and a clean sheet.?Relive the victory with the full highlights here: https://t.co/yaWpMgTNeY #RCTID #PORvSJ pic.twitter.com/iocDADXB2P
— Portland Timbers (@TimbersFC) 3 czerwca 2017
Ściągnięcie Sebastiana Blanco miało odciążyć dwóch piłkarzy, od których zależała gra w poprzednim sezonie. Wtedy strzelili łącznie 30 goli, dzisiaj mają ich razem 14, a nie zbliżyliśmy się nawet do połowy rundy zasadniczej. Nie napawa to optymizmem i niewiele wskazuje na to, że w tej kwestii cokolwiek się zmieni. Dopóki będą zdrowi i w formie Portland będą niesamowicie groźni. W innym przypadku w Oregonie będą się martwić.
Brak zmienników
I nie mam tu na myśli bramkarza. Nie bądźmy śmieszni, rezerwowy goalkeeper jest ważną postacią każdym zespole, ale nie będzie tym, którego na boisko wprowadza się w drugiej połowie. Niepodważalny jest jednak fakt, że Jeff Attinella to solidna firma między słupkami i jeżeli zajdzie taka potrzeba, stanie na wysokości zadania.
Pierwszym piłkarzem, którego nazwisko przychodzi mi na myśl, jeżeli mówimy już o zmiennikach, jest Dairon Asprilla. Syn marnotrawny, który po świetnym sezonie 2015 postanowił spróbować swoich sił w kolumbijskim Millonarios, gdzie został wypożyczony. Wrócił z podkulonym ogonem, ale w Portland występuje w pierwszym składzie tylko w obliczu nieobecności kogoś z trójki: Valeri, Blanco, Nabe i tylko na pozycji prawoskrzydłowego. Niestety nie jest to zawodnik, który może przesądzić o wyniku spotkania, choć zdecydowanie lepiej spisuje się, wchodząc z ławki. W meczu SJ Earthquakes zagrał od pierwszej do 57’. Nie zszedł z powodu kontuzji. Zaliczył 6 kontaktów z piłką – wybitnie nieużyteczny, dlatego debiut w MLS zaliczył Victor Arboleda.
Ciekawą opcją jest oczywiście Darren Mattocks, który jest gwarancją kilku trafień w sezonie i w ofensywie jest w stanie pokazać zdecydowanie więcej od Asprilli. Jednak na ten moment może co najwyżej wchodzić z konieczności w końcówkach spotkań lub wtedy, kiedy zawieszony lub kontuzjowany jest Fanendo Adi. Tak było chociażby w meczu z Vancouver Whitecaps, gdzie wystąpił od pierwszej minuty i strzelił ważną bramkę z Cascadia Cup. Nie wytrzymał jednak tempa całego spotkania i w drugiej połowie prezentował się, delikatnie mówiąc, przeciętnie.
Zostając przy młodych: niestety drugi zespół Portland Timbers, który występuje w USL, nie może poszczycić się wybitnymi osiągnięciami, nie mówiąc już o fali młodych talentów. Owszem są to pojedynczy piłkarze, ale nawet im będzie ciężko przebić się do pierwszego zespołu. Jack Barmby przywykł już do roli wiecznego rezerwowego, którego wejścia są typową grą na czas. Jeremy Ebobisse, który był zapowiadany jako największy talent tegorocznego SuperDraftu na razie więcej gra w reprezentacjach młodzieżowych USA, niż w chociażby w drugim zespole Timbers, w pierwszym musiałby rywalizować o podstawowy skład z Fanendo Adim, nie mówiąc już o Mattocksie, który na tę chwilę jest numerem dwa jeżeli chodzi o napad, co z góry jest skazane na porażkę. W obronie jest nieco więcej możliwości, ale umówmy się, jeżeli przegrywasz, nie wprowadzisz na boisko defensywnego pomocnika, tylko takiego, który będzie mógł coś zdziałać pod bramką rywala, coś więcej niż pomachać nogami i dwa razy celnie podać do najbliższego partnera na boisku. Takich zawodników na ten moment w ekipie Portland Timbers można policzyć na palcach jednej ręki, a w zasadzie na dwóch palcach. Nie napawa to optymizmem.
Tobie…, tobie i tobie strzelę z kontry
Kontrataki to ten element gry, który piłkarze Caleba Portera opanowali do perfekcji. Nie ma drugiej takiej drużyny w lidze, która potrafiłaby w ciągu kilkunastu sekund przemieścić się z własnego pola karnego pod bramkę rywala. Timbers to potrafią i są w tym elemencie gry piekielnie skuteczni.
W pamięci cały czas mam niesamowity rajd Diego Chary w meczu drugiego tygodnia, kiedy w ciągu kilkudziesięciu sekund przebiegł z własnego pola karnego, genialny przerzut od Sebastiana Blanco zgrał do Diego Valeriego i nadal niczym króliczek Duracella biegł w kierunku bramki, Valeri odegrał mu na czystą pozycję, a Chara wpakował piłkę do siatki. Gol ten był jedynym w meczu z LA Galaxy i dał wyjazdowe zwycięstwo po kilkunastu miesiącach (w sezonie 2016 Portland Timbers nie wygrali żadnego meczu na wyjeździe).
To jednak był przykład z marca. Wróćmy do ostatniego meczu Portland Timbers, w którym po serii pięciu meczów bez zwycięstwa pokonali SJ Earthquakes i wzięli rewanż za sromotną porażkę na Avaya Stadium. W pierwszej połowie oddali 12 strzałów i… nie strzelili żadnej bramki. Pierwszą bramkę mogliście zobaczyć wyżej. Trzeba przyznać, że było to dość szczęśliwe trafienie. I tutaj przechodzimy do sedna. Gwoździem do trumny The Quakes była kontra… w doliczonym czasie gry! Takie rzeczy mogą wyczyniać tylko Drwale z Oregonu.
Jak widzicie, w tym Oregonie wcale nie jest tak źle i po małej burzy, jaką był bez wątpienia maj, powoli wychodzi słońce. Jego pierwsze promyki można było obserwować w meczu z San Jose Earthquakes przed własną publicznością. Piłkarze Caleba Portera z pewnością nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Jeżeli pójdą za ciosem w Portland będą świętować a Timber Joey będzie miał jeszcze więcej pracy przy cięciu bali po kolejnych golach strzelanych przez Drwali na Providence Park.