Znam to na pamięć
Udało mu się przetrwać. Udało się wyrwać jeden punkt na własnym obiekcie z drużyną, która w ostatnich 39 meczach (od marca 2015 roku) wygrała na wyjeździe jeden raz, zdobywając łącznie 12 oczek. Wiem, że czekacie na tę statystykę: średnia 0,3 pkt na mecz. Brawo Curt! Jesteś wirtuozem taktyki przeciwko piekielnie wymagającym drużynom. Helenio Herrera to przy tobie co najwyżej pucybut. Oczywiście wiemy, że twoja drużyna gra dobrze. Znam ten tekst jak zły szeląg.
I nie interesuje mnie argument – oni mają Nikolicia, Accama i Schweinsteingera. Wy macie Jonesa, Dos Santosa, Alessandriniego, Van Damme, Ashleya Cola i Zardesa. Chyba wygrałem, co nie? Nie musicie dzisiaj sprzątać. Pozamiatałem.
Na konferencji prasowej standardowo – graliśmy dobrze. Zawsze zastanawia mnie wtedy jedna rzecz, skoro tak wygląda dobra gra, to jak wygląda słaba? Nie dziwie się, że teraz druga drużyna dostaje łomot 4 do pały i schodząc z boiska, jakby nigdy się nie nie stało – dobry trener i tak by pogłaskał po główce i powiedział, zagraliście dobrze – zabrakło szczęścia – tak tici, tici, minimalnie i byście nie stracili czterech bramek! Naprawdę minimalnie -jak stąd do Fidżi. Albo i jeszcze dalej.
W każdym razie udało się: macie ten cholerny punkt. Nie przegraliście. Czapki z głów panowie. Jesteście najlepsi. Straciliście frajerskie dwie bramki i znowu byście dostali po dupie, gdyby nie jedyny dobry piłkarz (w tym meczu niejedyny; był jeszcze taki jeden – dojdziemy do tego) Romain Alessandrini. Francuz znów błysnął. Dwa razy dośrodkował ze stałego fragmentu i padały z tego bramki. Tak naprawdę Fire są po prostu beznadziejni w obronie i dlatego poszło tak łatwo. Nie oszukujmy się, lepsi defensorzy, by się tak fatalnie nie ustawiali. Niemniej brawa, bo Romek ciągnie drużynę za pysk i próbuje pomóc zachować honor leżącemu zespołowi.
Mówiłem o tym drugim gagatku. Diallo. Nie kojarzycie – macie prawo. Francuz to taki trochę noname i to lekko mówiąc. Jeżeli nie oglądaliście 4 ligi angielskiej lub nie znacie na pamięć juniorów z Marsylii na 10 lat wstecz, to istnieje spore prawdopodobieństwo, że go nie znacie. Ja go znam, bo grał z 3 lata w drugiej drużynie. Bez większych sukcesów, jednak solidnie. I Onalfo wprowadził go do pierwszej drużyny. Powiem tak: to dobrze. Tak właśnie go pochwaliłem, możecie zrobić screeny i molestować mnie tym zdjęciem do końca mojego życia, bo tak właśnie napisałem. Owszem nie jest i nigdy nie będzie wybitnym piłkarzem. Ma 27 lat i zaczął swój pierwszy profesjonalny sezon (gra w rezerwach nie jest żadnym zaszczytem), ale może wykorzystać to, że forma pozostałej części zespołu jest poniżej jakiejkolwiek krytyki.
Mecze LA Galaxy w tym sezonie powinny być ocenzurowane – nie puszczajcie dzieciom, mogą tego nie wytrzymać.
Jednak wracając do Diallo, gdyby nie on, to mogłoby być różnie. Przez takiego Rowa, który z dwa/trzy razy wypuszcza prostą piłkę z rąk, miał co robić. Owszem zdarzyło mu się kilka drobnych błędów, ale błędy zdarzają się nawet dużo lepszym piłkarzom od niego. To normalne. Cieszy jednak to, że pokazał jakieś tam umiejętności i na ten moment wiemy, że ma zadatki na rezerwowego umiejącego grać w piłkę. A w kolejnym meczu – kto wie może znów podstawa.
Dzisiaj było lekko, bez analizy, mimo że mogłaby być. Na analizy przyjdzie jednak jeszcze czas, bo kolejne mecze zapowiadają się nieźle, nie z powodu klasy przeciwników, bo na dobrą sprawę nie grają z nikim poważnym. No może z wyjątkiem Red Bulls, chociaż ci też jakoś w tym roku nie powalają. Chodzi o to, że Onalfo ma 4 wyjazdy z rzędu! Zapraszam do zabawy. Na którym meczu skończy się jego przygoda z LA? Dla mnie jasne jest to, że do Miasta Aniołów już nie wróci. Podróż po Ameryce to droga bez powrotu…
LAFC
Znów nie będzie o rezerwach, bo nie mam siły na tych leszczy. Serio. 0:4, szkoda gadać. LAFC to dużo ciekawszy temat. Czarni z Los Angeles pokazali niedawno kolejny projekt stadionu. Właściwie – błąd. Stadion to słabe określenie. Murawa z trybunami to chyba najmniej atrakcyjne miejsce tego kompleksu. Bary, o to już dużo ciekawsze. Różne, dla tych bogatszych i tych mniej bogatych. Loża dla właścicieli to też jakiś kosmos. Sunset Club, co w wolnym tłumaczeniu znaczy klub „Zachód Słońca” – zapewne chodzi o miejsce z wygodnymi siedzeniami i wielkim telebimem na ogromnym balkonie – to wszystko jest pokazane na zdjęciach, coś niesamowitego. Biura dyrektorskie, pomieszczenia z wodą. Istne cuda, wianki. Nie wiem, czy planują wybudować aqua park, może pas startowy dla samolotów. Szczerze mówiąc, nic mnie już nie zdziwi. Mają pieniądze, a pieniądz rządzi światem. I Panasonic też, ale może o tym innym razem – potrzymam was tydzień w niepewności.
Trener – istotna postać w zespole. Musi być przywódcą – choć nie zawsze jest, ale prędzej czy później w zespole ciężkich charakterów, będzie przegrywał i to z kretesem. Musi znać się na piłce. Musi też rozumieć zawodników. Nie może dojść do sytuacji, w której nie może znaleźć wspólnego języka z największą gwiazdą. Nie może dojść do sytuacji, w której wybiera styl gry niepasujący do zawodników. Powinien być też konkretny. Na tyle konkretny, że gdy już daje pograć młodym graczom, to daje im pograć, a nie wpuszcza ich na boisko na kilka minut przy rozstrzygniętym wyniku. Na koniec trener musi być samokrytyczny i twardy – nie może dochodzić do sytuacji, w których zespół grał źle, a on mówi, że wręcz przeciwnie. Jeżeli drużyna gra źle, musi umieć rozpoznać najsłabsze ogniwo i umieć zwalczyć problem. To właśnie przepis na solidnego trenera. Jest kilku takich, którzy te kryteria spełniają.
LAFC poszukują kogoś, z kim nie będą mieli problemów od samego początku. Szukają w najwyższej półce. Mówiliśmy już o Bradleyu, mówiliśmy o Schmidcie. Czas na człowieka, który jako trener nie zebrał jeszcze wielkiego doświadczenia, mimo że ma już na swoim koncie wygraną w Copa Sudamericana. W MLS znają go wszyscy. Legenda Columbus Crew. MVP i mistrz z 2008 roku. Guillermo Schelotto. Tak podobno włodarze zamienili już kilka zdań i są już na odpowiedniej drodze do podpisania kontraktu. Mówiąc żargonem żużlowym, może nie ostatnia prosta, a wyjście z trzeciego wirażu po dużej. Statystyki w Boca Juniors ma ciekawe. Oczywiście podam tą najważniejszą dla mnie – średnia punktów na mecz to 1,79 w 49 meczach i 48,98% wygranych spotkań. Istne Boskie Buenos. Taki wynik zapewniałby Supporters Shield 3-krotnie w przeciągu ostatnich 5 lat.
Odnośnie do transferów. Dzisiaj będzie tylko jeden – potwierdzony. Monday Etim został nowym piłkarzem LAFC – proszę państwa, zróbcie wielki hałas. Jesteście zszokowani? Mam nadzieję. 18-latek z akademii Kadji Sports Academy (tej samej, w której kopał Samuel Eto’o) do końca tego roku będzie prezentował barwy Orange County SC. Poczuj się zaszczycony młody człowieku, najprawdopodobniej jesteś już sławny.
Ponieważ nie mam już o czym pisać, a nie będę was zachęcał w chamski sposób do tego, abyście się zapoznali z podcastem, który nagraliśmy w bardzo sympatycznym i miłym gronie, a tematem przewodnim były losy Los Angeles Galaxy, bo zapewne już to zrobiliście.
Sulley Muntari
Napiszę o piłkarzu, którego od zawsze szanowałem i będę szanował jeszcze przez długi czas. Napisałbym, dopóki śmierć nas nie rozłączy, ale byłoby to nie na miejscu. Sulley Muntari. Ghański pomocnik, który był jednym z tych graczy, którzy w Fifie 10 obok Davida Beckhama, Donovana Rickettsa, Landona Donovana, Damarcusa Beasleya, Edsona Buddle’a, Chrisa Kleina, Yohanna Marshalla, Omara Gonzaleza, Todda Dunivanta, Seana Franklina, Mike Magee i o abstrakcjo Raula z opaską kapitańską – tak ten skład wygląda kosmicznie, ale w Fifie 10 na PS2 nie było kontraktów Designated Player, więc można było poszaleć – zdobywał podwójną koronę dwa sezony z rzędu, o ironio pokonując NER – tak nawet w grze przegrywali finały. Jeżeli zapytalibyście mnie skąd moja sympatia do tego zawodnika, odpowiedziałbym wam, że nie wiem, ale to pewnie z powodu tego, że sympatyzowałem od Mundialu w Niemczech z reprezentacją Ghany i do dzisiaj trzymam za nich kciuki w każdym dużym turnieju, a Muntari obok Micheala Essiena był najlepszym piłkarzem Czarnych Gwiazd. W 2010 Essien był nie do wyciągnięcia z Chelsea, nawet w Fifie, więc los padł na tego drugiego i pewien sentymencik do tego chłopaka mam. Jako że dziwnym trafem moje fetysze czasem się sprawdzały (Fernando Torres w Chelsea; Raul w NY Cosmos) to liczyłem też na Muntariego – w LA oczywiście. W pewnym momencie nie było to możliwe. Stało się, bodaj w 2015. Do transferu nie doszło, a szkoda. Taka szansa pojawia się w 2018 roku, gdy do MLS dołączy LAFC. Muntari, przyjacielu – gdzie ci będzie lepiej w Ameryce, z dala od rasistowskich okrzyków – co jak co, ale piłkarzy należy szanować, zwłaszcza takich, którzy nigdy nikomu na odcisk nie nadepnęli. W końcu Sulley nigdy nie pchał się w jakieś dzikie zabawy, nigdy nie wylądował autem za 500 tysięcy Euro u nikogo w ogródku, ani nie posuwał żony kolegi z drużyny, tym bardziej bratowej. Skąd zatem ta nienawiść? Też nie lubię chorych radykałów rozpływających się w atmosferze wraz z niewinnymi ludźmi, ale ludzie Muntari to gość, który we Włoszech spędził pół życia. Nie rozczulam się nad nim, bo go lubię, choć lubię to prawda – chciałbym, żeby trafił do MLS, tu go nikt gównem obrzucać nie będzie. Trzymaj się Sulley, znam gorszych kryminalistów od ciebie.
PS. Znów zapomniałem się pożegnać. Na razie. Dzisiaj było dosyć spokojnie. Nieco sentymentalnie, ale to z powodu oczekiwania. Oczekiwania na to, co się wydarzy. Czy Onalfo wyleci, kto będzie DP w LAFC, czy uda im się wybudować na czas stadion, kto zostanie oficjalnie trenerem? Czas pokaże. Jeżeli dotrwaliście, to spoko, zrobiliście to już po raz szósty i miło mi z tego powodu.
I NA KONIEC „BONUSIK”: