Dlaczego europejska piłka mu się przejadła, a słysząc o derbach Hiszpanii czy Anglii, zbiera mu się na odruchy wymiotne? Adam Kotleszka – komentator Eurosportu, ekspert od MLS, mówi o początkach dziennikarskiej kariery, dziecięcej fascynacji USA, piłce z zakątków, gdzie wołają na nią soccer, modzie na bycie fit i nie tylko.
Skąd pomysł na śledzenie amerykańskiej piłki? To prawda, że Mistrzostwa Świata w 1998 były przełomowym momentem?
Francja 1998 to był pierwszy krok, ale trzeba pamiętać, że trudno było o materiały na temat amerykańskiej piłki, przede wszystkim dlatego, że era Internetu dopiero się wtedy zaczynała. Przełomowy był dla mnie mecz USA – Iran, który miał mnóstwo politycznych podtekstów. Irańczycy nie chcieli przywitać stojących na środku boiska Amerykanów i to Jankesi musieli przejść przed stojącymi Irańczykami i podać im ręce. Napięcie było duże, ale rozładowali je sami zawodnicy – każdy irański piłkarz wręczył amerykańskiemu kwiaty, a obie drużyny razem pozowały do oficjalnego zdjęcia. To wszystko zadziałało na psychikę młodego chłopaka, a gdy dołożyć jeszcze ten amerykański blichtr i splendor, to wszystko mocno mnie kupiło. Na kolejnym Mundialu kibicowałem już Amerykanom. Znałem wszystkich piłkarzy, wiedziałem, gdzie grają. Tak się pięknie złożyło, że Polacy trafili do jednej grupy z USA. W Polsce nikt nie brał Amerykanów na serio, z grupy wyjść mieli biało-czerwoni i Portugalia. Ta Portugalia, którą Jankesi ograli 3:2, a my przerżnęliśmy 0:4. Wtedy po amerykańskiej kadrze nikt nie spodziewał się cudów, a podopieczni Areny zrobili dobre wrażenie: grali bardzo ofensywnie, wyeliminowali Meksyk, odpadli dopiero z Niemcami w ćwierćfinale. Donovan strzelił nam bramkę, a potem został wybrany najlepszym młodym zawodnikiem całego turnieju. Wtedy czułem, że to będzie coś, co mnie pochłonie.
Plakat z Landonem Donovanem dalej wisi na ścianie?
Jest jeszcze gdzieś w rodzinnym domu w Kole. Na ścianie już nie wisi, ale gdy tam mieszkałem, miał swoje honorowe miejsce, tuż obok Brazylijczyka Ronaldo. Jak przychodzili do mnie znajomi, to musiałem im tłumaczyć, kim jest ten obok R9 (śmiech). Imponowało mi to, że pochodząc z kraju, gdzie piłka nie jest sportem numer jeden, został zauważony w Europie i to przez duże firmy jak Bayern, Everton, Leverkusen. W Stanach do dziś jest na niego wielki „hype”. Zasługuje na to, ale momentami dochodzimy do przesady, wszystko mu wolno. To, jak wracał do gry z emerytury, było trochę niepoważne. Jak zawiesiłeś buty na kołku, to nie wracaj na boisko, bo to nie może się udać, słabo to wygląda. Widać, że ma facet problem z definitywnym przejściem na tę drugą stronę. Trzeba jednak przyznać, że wycisnął ze swojej kariery maksimum, nawet jeśli w Europie nie zrobił takiej kariery, jak mu zapowiadano. Nie muszę mówić o MLS – tam jest prawdziwy kult Landona Donovana: najlepszy strzelec, najlepszy asystent, najwięcej tego, tamtego, nagroda MVP sygnowana jego nazwiskiem. U siebie osiągnął wszystko.
Czy to właśnie po tych MŚ zacząłeś śledzić MLS?
Po 2001 zaczął się ciężki czas dla MLS, ale włodarze ligi ukrywali to, jak mogli. Do publicznej wiadomości dopiero po latach dotarło, że liga mogła zostać w tym czasie rozwiązana, bo drużyny zaczęły przynosić straty. Dwa kluby w ogóle przestały istnieć, zaczął się podobny scenariusz jak w końcówce lat 80. z NASL. Na szczęście MLS to przetrwała i po najbardziej kryzysowym momencie liga zaczęła piąć się w górę pod każdym względem. Zainteresowanie na soccer znów poszło w górę, większe pieniądze wpompowano w rozgrywki, parę lat później przyszedł Beckham, no i wtedy to ruszyło już na maksa. Ja wtedy jeszcze MLS godziłem z wnikliwym śledzeniem europejskiej piłki. Dziś wiem, że nawet za bardzo wnikliwym, bo w pewnym momencie po prostu przejadł mi się europejski futbol.
Europa bardziej przyciągała kibica, w końcu to „światowy top”.
Tym bardziej że dostęp do europejskich piłkarzy i do drużyn był zdecydowanie większy. Mnie jednak zawsze kręciło to, co odległe. Coś, czego nie masz na wyciągnięcie ręki, coś, do czego musisz sam dotrzeć, zagłębić się, żeby to poznać. Nie na zasadzie, że idziesz do pierwszego kiosku, kupujesz gazetę i masz wszystko podane na tacy: wyniki, wywiady, składy. MLS stworzyła mi możliwość wyjścia poza te ramy. Dzisiaj, jak na to patrzę, to wiem, że przesyciłem się europejską piłką – oglądałem ją 10h dziennie, kolejne kilka o niej czytałem i w końcu najzwyczajniej w świecie nie mogłem na nią patrzeć. To jak z ulubioną potrawą: wydaje Ci się, że możesz jeść ją zawsze, że nigdy ci się nie znudzi, wtedy dochodzisz do momentu, że nie przełkniesz już kolejnego kęsa. Może gdybym od małego nie czerpał z tego garściami, to wciąż czułbym te emocje. A tak mam wrażenie, że wszystko to już było. MLS czy A-League to są młode ligi, oparte na zasadach wyrównywania szans – salary cap, draft w MLS, ograniczona liczba wielkich nazwisk, które możesz zatrudnić na drużynę itd. Trudniej się tym znudzić.
Czyli to wszystko jest przewidywalne do tego stopnia, że tylko te mecze „maluczkich” dostarczają nam emocji?
Jak taki Eibar urwie punkty większej i bogatszej drużynie, to jest fajna rzecz, ale ile tych fajnych rzeczy jest na sezon? Pięć, sześć takich sensacji, nie więcej. I dlatego europejska piłka jest taka przewidywalna. Kiedyś było tak, że wstawałem rano i czekałem na wczesne popołudnie i oglądałem Premiership, potem przełączałem się na Bundesligę, potem na ligę holenderską, wieczorem jeszcze jakiś mecz włoskiej czy hiszpańskiej ligi i tak mi mijał weekend. Dzisiaj już tak nie jest, dzisiaj już te mecze jakoś mnie w ogóle tak nie ekscytują. Jak słyszę o El Clásico czy Bitwie o Anglię to mam odruch wymiotny.
Ale derby Portland – Seattle chyba wzbudzają emocje?
MLS jest kompletnie różna od systemu europejskiego, nie tak łatwo jest się nią nasycić. W dodatku to wciąż młode rozgrywki. Oglądałem jej początki, jak się rozwijała, aż do momentu, w którym jest teraz. Pewnie tak będziemy się razem starzeć! (śmiech) Dziś dostęp do niej też jest dużo prostszy, nie to, co jeszcze 15 lat temu.
Przez swoje zainteresowanie stałeś się największym polskim ekspertem od MLS. Jak wyglądały twoje początki w świecie dziennikarskim?
Jeżeli chodzi o amerykańską piłkę, to zacząłem od pisania dla różnych portali. Lovefootball.pl to takie miejsce, gdzie najdłużej zagrzałem miejsce. Tam zajmowałem się właśnie amerykańskim i australijskim futbolem. Miałem wolną rękę i to było świetne. Mogłem pisać o tym, o czym chciałem. W założeniu strona miała być poświęcona egzotycznej piłce, a ja ze swoimi zainteresowaniami wpasowałem się tam idealnie.
Wstawałem rano, o godzinie 10:00 zaczynałem pisać teksty, planowałem co i kiedy ukaże się na fanpage, kończyłem koło 18:00. Ludzie przychodzili i odchodzili, aż w końcu zostałem sam i doszła mi jeszcze polska Ekstraklasa. Trzeba było robić relacje, wywiady, cyknąć jakieś zdjęcia. Jeździłem więc jak wariat po całym kraju. Byłem na wszystkich stadionach Ekstraklasy i I ligi. Wykładałem swoje pieniądze, kupowałem bilety, bookowałem noclegi i rozpoczynałem trip: piątek Lechia w Gdańsku, w sobotę Legia w Warszawie, w niedzielę byłem w Poznaniu na Lechu, a czasami jeszcze w poniedziałek w Łodzi na Widzewie. Żeby to wszystko się zwróciło, pisałem jednocześnie dla kilku portali. W czasie meczów robiłem też relacje minuta po minucie na inną stronę. Ile potrafiłem wycisnąć z takiego weekendu, tyle mi się zwróciło za bilety, a nie oszukujmy się – zazwyczaj się do tego dokładało, ale też nie o to chodziło. Dzięki tym wyjazdom poznałem środowisko, piłkarzy trenerów. Takich rzeczy nikt mi nie zabierze. Ktoś powie, że to tylko polska liga, a ja siedzę w amerykańskiej, ale uważam tamte czasy za bezcenne.
Pisanie pisaniem, ale ja wolę mówić – czy to w radiu, czy w telewizji. Zanim napiszesz jakiś tekst, mija sporo czasu, niektóre sprawy cię już tak nie ekscytują, jak dokładnie w tym momencie, kiedy je poznajesz. Przy komentowaniu czy prowadzeniu audycji, działasz autentycznymi emocjami, które dzieją się w danej chwili – nie ma czasu na przemyślenia, jedziesz żywiołem i jesteś najbardziej prawdziwy.
Teraz jesteś komentatorem Eurosportu, więc spełniasz swoje marzenia.
Wszystko świetnie się ułożyło. Relacje i wywiady swoją drogą, ale zawsze chciałem być komentatorem. Jak byłem gówniarzem, to wiedziałem, że albo będę grał w piłkę, albo będę komentował mecze. Skończyło się na tym, że w piłkę trochę pograłem, ale klasyk – miałem swoje kontuzje i trzeba było sobie dać spokój. Eurosport był dla mnie jak dla piłkarza powołanie do reprezentacji Polski!
Najpierw był jednak podcast tworzony z panem Tomkiem Moczerniukiem.
Najpierw był podcast MLS Po Polsku. Robiliśmy go w czasie, gdy żadna polska stacja nie pokazywała MLS, dopiero później Eurosport kupił prawa. W Polsce o tej lidze cisza, czasami jakieś wspomnienie Nowaka albo dyrdymały, że Amerykanie są zachwyceni Klinsmannem jako selekcjonerem… My z Tomkiem znaliśmy temat, interesowaliśmy się tymi Stanami, więc nas nikt w butelkę nabić nie mógł. Chcieliśmy ludzi w Polsce zainteresować soccerem. W godzinę opowiadaliśmy o ostatnich wydarzeniach w amerykańskiej kopanej, naszym spojrzeniu na pewne sprawy, do każdego odcinka robiliśmy też wywiad. Mateusz Miazga był u nas, zanim w ogóle zaczął grać regularnie dla New York Red Bulls i już wtedy wróżyliśmy mu karierę w Europie, jak ktoś chce, zapraszam na kanał „MLS PO POLSKU” można to łatwo sprawdzić (śmiech). Odkurzyliśmy trochę zapomnianego u nas Danny’ego Szetelę, który z New York Cosmos zdobył 3 Mistrzostwa NASL, a o którym Paweł Janas powiedział, że „takich Szeteli to on ma stu”, a potem trochę tego żałował. Danny kulturalnie odpowiedział mu u nas i pozdrowił byłego selekcjonera, fajne zachowanie. Dotarliśmy do polskiego sędziego Roberta Sibigi, który wtedy dopiero wchodził do NASL i MLS, a dzisiaj jest jednym z najlepszych arbitrów w lidze i dzisiaj zawdzięczam mu dużo smaczków, które wykorzystuje podczas transmisji.
Z MLS Po Polsku trafiłem do Eurosportu. Pojechałem do Tomka Lacha zrobić wywiad o początkach MLS w Eurosporcie. Tomek też jest pasjonatem piłki, więc gadało nam się świetnie. Nawijamy tak z 10 minut, wszystko super, aż nagle orientuje się, że nie włączyłem kamery… Dobre pierwsze wrażenie! (śmiech) Ostatecznie udało się zrobić fajny wywiad, który do dzisiaj jest na kanale. Po rozmowie razem skomentowaliśmy mecz Montreal – Portland, później następne i dzisiaj sam jestem komentatorem.
Jak współpracownicy w Eurosporcie odbierają tę twoją niecodzienną pasję?
Obecnie nie mieszkam w Warszawie, bo tutaj w Białymstoku jestem trenerem personalnym, pracuję też w radiu, mam swoje sprawy. Na każdy mecz dojeżdżam 2-3 godziny w jedną stronę, kolejne 2-3 godziny z powrotem, często o 4-5 rano, bo wiele spotkań tak się kończy. Do tego dolicz, że w studiu jestem już ok. 2 godziny przed spotkaniem, a często po moim meczu, zaczyna się następny, który przecież też muszę obejrzeć, bo bym sobie nie wybaczył. Zostaję kolejne dwie godziny w Warszawie i dopiero nad ranem wracam do siebie. Razem wychodzi po kilkanaście godzin w trasie i w kabinie komentatorskiej z powodu jednego spotkania, ale nie zamieniłbym tego na nic innego.
Kiedyś, czekając na mecz MLS w Eurosporcie, włączyłem futbol australijski. Kapitalny sport – połączenie rugby, piłki, futbolu amerykańskiego, największe boisko do gry w sport drużynowy i ciągle akcja za akcję, polecam każdemu. Wchodzi Rafał Sak, patrzy na monitor, potem na mnie i wypala: „Kurde, tym też się interesujesz?” (śmiech) Co poradzić, lubię egzotykę.
W Eurosporcie komentujesz również polską Ekstraklasę. Jakie to uczucie prowadzić relację z panem Andrzejem Strejlauem?
Komentowanie z trenerem Strejlauem to czysta przyjemność. Mam duży szacunek do jego osiągnięć, kiedyś widziałeś człowieka tylko w tv, a dzisiaj siedzimy jak równy z równym i gadamy o piłce. Trener jest taką osobą, że nie trzeba go ciągnąć za język, sam lubi się rozgadać. Najlepsze są rozmowy przed meczem – kiedyś nawet chciał mi sprzedać mieszkanie w Warszawie! (śmiech) Może jak będę się przenosił na stałe do stolicy, to pomyślimy! Nie licząc Eleven, która jest bardzo specyficzną stacją, to w polskich stacjach sportowych komentatorów w moim wieku ciężko znaleźć, dlatego możliwość pracy przy meczu z takimi ludźmi, jest bezcenna.
Podczas meczu kontaktujesz się z widzami poprzez Twittera. Teraz są z tego znani komentatorzy Eleven, ale Ty już dawno wypracowałeś sobie taki styl. Podpatrzyłeś to gdzieś w zagranicznych stacjach?
Znów wszystko kręci się wokół USA. Amerykanie stworzyli social media i tam one się najszybciej rozwinęły. Dzisiaj dziennikarz musi być na bieżąco, prędzej czy później, nawet jeśli tego nie chce, trafi na Facebooka czy Twittera. Piłkarscy komentatorzy ESPN mają więcej followersów, niż polscy piłkarze, gdzie soccer to w USA sport któryś z kolei, a u nas piłka to sport narodowy. Tyle że jak Taylor Twellman napisze coś na tt, to dyskusja trwa 2 dni, a jak zawodnik z naszej ligi coś popełni, to się zastanawiasz, czy „dać lajka”, czy go „zbanować”.
Do tego ta amerykańska piłka to sprawa osobista. Mam swoją misję, żeby zarażać kibiców pasją do amerykańskiej i australijskiej piłki. I gdzieś mam tych, że powiedzą „po co Ci ta MLS, przerzuć się na ligę hiszpańską czy angielską!”. Nikomu nie wmawiam, że MLS jest najlepszą ligą świata – pokazuję tylko, że jest jedną z najciekawszych na świecie! Gdzie to robić jak nie na Twitterze czy Facebooku? Najprostszy sposób dotarcia do ludzi. Tym bardziej że MLS i A-Leaguew Polsce tego bardzo potrzebuje. Zawsze podczas meczu staram się zaglądać, jaka jest reakcja ludzi, co im się podoba w meczu, co nie. Dzisiaj nie wystarczy wrzucić jednego tweeta: „Cześć, dzisiaj 21:00 MLS, oglądajcie”, bo nikt nawet nie włączy telewizora. Musisz pokazać ludziom jakieś smaczki, interesujące fakty, dlaczego mieliby zrezygnować z dobrze znanej ligi, na rzecz czegoś kompletnie dla nich nowego. Niech włączą TV nawet z czystej ciekawości – gwarantuję, że potem z MLS zostaną, także z czysto sportowego wymiaru.
Zwiększone zainteresowanie widać jak władze ligi postanawiają przestawić godziny, jak chociażby było to podczas derbów Nowego Jorku, gdzie mecz rozpoczął się o 21:00 polskiego czasu. Wtedy komentowałeś to spotkanie, a odbiór polskich fanów był niesamowity.
Pamiętam ten mecz. Sezon 2015, pierwsze derby NY w historii. Wchodzę w przerwie meczu na Twittera, a tam kilkaset powiadomień i kilkuset nowych obserwujących. Myślę: „Co jest?!”. Wystarczyło, że chyba Tomek Ćwiąkała napisał u siebie, że ktoś fajnie komentuje MLS na Eurosporcie i żeby ludzie włączyli transmisję. Odbiór był niesamowity. Wszyscy jak zaczarowani włączali odbiorniki, komentowali, tweetowali. Gdyby to napisała jakaś mniej znana osoba, a nie ktoś, kto ma kilkadziesiąt tysięcy followersów, to fani by tego nawet nie zauważyli i przegapiliby naprawdę dobry mecz.
Wspomniałeś, że jesteś również trenerem personalnym. Skąd się to wzięło?
Na to, żeby być fit, jest obecnie moda. Brzmi to brutalnie, ale tak jest. Wywiera to na nas środowisko. Dzisiaj wchodzisz do sklepu i widzisz całe stoiska ze „zdrową żywnością”. Celowo w cudzysłowie, bo często jest ona tak samo słaba, jak ta na zwykłych półkach, ale to inna kwestia. Ze wszystkich stron atakują nas reklamy fit butów, fit odżywek, fit wszystkiego! Uświadamiasz sobie, że warto się za siebie wziąć. Teraz jest to popularne i myślę, że jest do dobry moment, żeby wchodzić w taką branżę. Skąd się to wzięło? Ja zawsze byłem blisko sportu. Piłka nożna zawsze była numerem jeden, ale siłownia i sporty typowo sylwetkowe bardzo inspirowały. Oglądałem zdjęcia Arnolda i się tym jarałem. Kiedyś była zabawa w kulturystykę, ale na dłuższą metę zajeżdżasz organizm, nie pociągniesz tak do 80tki. Dzisiaj kulturystyka idzie w złym kierunku – wszystko musi być największe. Gdzie się podziały proporcje z czasów Larry’ego Scotta, Columbu, Zane’a? Kulturystyka na początkowym etapie jest zdrowa, dochodzisz jednak do momentu (a dzieje się to bardzo szybko), że przestaje. Wolę skupić się na tym pierwszym etapie, gdzie walczysz nie tylko o sylwetkę, ale i o to, żeby być wysportowany, żeby organizm pracował jak naoliwiona maszyna. Przykro się patrzy na dzisiejszych Mistrzów, którym brzuch przeszkadza zawiązać buty, a po schodach na 2. piętro wchodzą 10 minut. Wiedzę dzisiaj mogę przekazywać innym. Mam fajny odzew od podopiecznych, których prowadzę. Nie ma jeszcze osoby, która ze mną by nie osiągnęła swojego celu. Mam też niezłe zacięcie pedagogiczne i cierpliwość. Zawsze wszystko spokojnie tłumaczę, bo chcę tym ludziom pomagać, a oni to doceniają. Sprawia mi to nie mniejszą radość niż komentowanie meczów w Eurosporcie.
Skończyłem studia dziennikarskie, pracuję w Eurosporcie, ale to wcale nie oznacza, że nie mogę jeszcze pracować gdzieś w innej branży. Tym bardziej że przecież komentator sportowy to taki zawód, że człowiek ma dużo wolnego czasu. Aż szkoda byłoby go nie wykorzystywać. Już nie mówię o tym, że gdyby Eurosport stracił prawa do transmisji MLS, to zawsze mam jakąś alternatywę i to jest sprawa podstawowa. Komentatorem sportowym, jest się dzisiaj, może się jutro nie być. Co prawda jest coraz więcej tych stacji zajmujących się piłką nożną, ale nikt ci nie da gwarancji, że dostaniesz tam pracę, więc warto mieć zaplecze. Trochę jak z piłkarzem, kończysz karierę, przyplącze ci się jakaś kontuzja i musisz mieć jakieś wyjście awaryjne. Ja takie posiadam, ale oczywiście nadal chcę komentować mecze czy to będzie liga amerykańska, tajska czy australijska. Jeśli jakaś stacja sportowa zainteresowana młodym, perspektywicznym komentatorem, to zapraszam do kontaktu. (śmiech). Ale MLS i A-League zawsze na pierwszym miejscu.
MLS jest na pierwszym miejscu, to małe pytanie przed następnym sezonem. Patrząc na ostatnich mistrzów MLS, czyli Portland Timbers, Seattle Sounders, to idąc tym tropem, w tym roku możemy stawiać na Vancouver Whitecaps?
Ciężko powiedzieć, bo Vancouver się teraz osłabiło. Nie ma Moralesa, odszedł od nich samuraj Kudo, więc na razie to wcale dobrze nie wygląda. Nie stawiałbym na Whitecaps, ale rok temu nie stawiałbym na Colorado, więc może w tym roku właśnie Vanouver zaskoczy. To jest to, o czym rozmawialiśmy na samym początku, że MLS jest warta uwagi właśnie dlatego, że nie masz pojęcia, co się wydarzy, kto będzie grał pierwsze skrzypce. W poprzednim sezonie najlepszym przykładem było Portland, gdzie po 10 latach zdarzyło się, żeby mistrz w ogóle nie zakwalifikował się do play-offów. Wcześniej przytrafiło się to LA Galaxy. Galaxy! Największemu klubowi w całej Major League Soccer!
Jak Tomek Lach zaprosił mnie do Eurosportu, to na początku chciał, żebym mu zawsze dawał jakieś typy, a ja mówię: „Tomek, słuchaj. Ja może coś tam o tym MLS wiem, ale nie dam ci typów, bo za długo tę ligę oglądam i wiem, czym to się może skończyć”. Ci, którzy grają u buków, kuszą się tym, że na mecze MLS są zazwyczaj wysokie kursy. Są, ale to o czymś świadczy. Ta liga jest naprawdę bardzo nieprzewidywalna. To nie jest 1.10 na zwycięstwo Realu czy Bayernu. Nikomu nie polecam stawiania MLS, nikomu też nie polecam stawiania A-League, która swoją drogą jest też nieprzewidywalna prawie jak MLS.
Czy zainteresowanie australijską piłką wzięło się z tego, że po nocnym maratonie z meczami MLS, kiedy pasowało położyć się spać, zobaczyłeś, że tam w Australii jeszcze grają, to może warto jednak zobaczyć i to?
Czasami tak było! Mecze MLS kończyły się około szóstej rano, a A-League zaczynały o 6:00-7:00, więc po starciach w Ameryce, przerzucałem się na ten nieco podobny futbol. Wszystko wzięło się tak naprawdę z tego, że zawsze bardzo chciałem zobaczyć Australię. Nie tylko tam polecieć, ale poznać kraj, którym od małego byłem zafascynowany. Mijają lata, a mnie wcale ta fascynacja nie przechodzi! Kiedyś może uda mi się zrealizować ten plan, bo tak jak mówię, nie chcę tam tylko polecieć na wycieczkę, tylko zrobić coś więcej.
A-League jest o połowę młodsza nawet od MLS. Miałem okazję oglądać ją od samego początku. Nie ukrywam, że przed komputerem spędzam dużo czasu. Sam się dziwię, że jeszcze nie potrzebuję okularów, bo moje oczy już cierpią, a szukanie dobrych streamów do A-League to czasami nie lada wyzwanie! (śmiech)
Masz dopiero 28 lat. Gdzie widzisz siebie za 20?
W Melbourne pracując dla Fox Sports czy którakolwiek inna TV będzie wtedy pokazywać A-League. No ewentualnie gdzieś w Kalifornii komentując MLS! (śmiech) Większym wyzwaniem byłaby jednak Australia, bo jeżeli chodzi o piłkę, wciąż jest tam więcej do pokazania miejscowym. Tak to widzę – przybysz z Europy przylatuje i edukuje Kangurów, o co chodzi w tej grze (śmiech)!
To jest tylko marzenie, co z tego wyjdzie, nie wiem. Uważam, że życia nie można planować. „Chcesz rozśmieszyć Boga? Powiedz mu o swoich planach”. Cholernie prawdziwe!
Rozmawiała Katarzyna Przepiórka
Druga część rozmowy pojawi się w Skarbie Kibica.
Zdjęcia pochodzą z prywatnej kolekcji Adama Kotleszki.