Pamiętacie dzielną Panamę z mistrzostw świata w Rosji? Wszystkim, którzy zamierzają zerknąć na Los Canaleros podczas tegorocznego Gold Cup, należy się ostrzeżenie. Tamtej drużyny już nie ma. Prawie wszystkie gwiazdy odeszły na emeryturę, a od czasu mundialu czterokrotnie zmieniano selekcjonera. Najlepsze już było, dla Panamczyków nadchodzą chude lata.
Bramkarz Jaime Penedo (131 meczów w kadrze). Stoperzy Felipe Baloy (102) i Román Torres (119). Defensywny pomocnik Gabriel Gómez (144). Napastnicy Luis Tejada (105) i Blas Pérez (118). Gdy zaczynali grać w reprezentacji, piłka nożna w Panamie była w powijakach. Ustępowała popularnością baseballowi, boksowi i koszykówce. Kluby występowały na baseballowych stadionach. Nie było trawiastych boisk, więc grano na żwirze. Przeprowadzenie treningu urastało do skomplikowanej operacji – wszędzie brakowało piłek i podstawowego wyposażenia. Kadra błąkała się po drugiej setce rankingu FIFA.
Kilkanaście lat później mogli przejść na emeryturę z poczuciem dobrze wykonanego zadania. To oni, mając nieustannie pod górkę, umieścili Panamę na piłkarskiej mapie świata. Dwa finały Gold Cup. Pozycja piątej, a może nawet czwartej siły w strefie CONCACAF. Wyszarpany awans na mundial, który osiągnęli już grubo po trzydziestce. Tam, gdzie brakowało umiejętności, nadrabiali ogromnym charakterem. Głównie dzięki ich sukcesom futbol jest dziś najpopularniejszym sportem wśród młodych Panamczyków. W czteromilionowym kraju są legendami.
Na ostatnich mistrzostwach świata Los Canaleros wystawili najstarszy skład spośród wszystkich uczestników. Dla wspomnianych piłkarzy wyjazd do Rosji był pięknym zwieńczeniem kariery. Po mundialu niemal w komplecie odeszli na emeryturę (tylko najmłodszy z nich Román Torres pociągnął w reprezentacji jeszcze rok). Kadrę opuścił też autor historycznego awansu, ubóstwiany selekcjoner Hernán Darío Gómez.
Od tamtego czasu Panamczycy rozpaczliwie szukają nowej tożsamości. Po odejściu swoich symboli reprezentacja straciła kilkadziesiąt procent wartości. Jasne, z mundialowej drużyny zostali przecież Aníbal Godoy, Armando Cooper, Gabriel Torres, Harold Cummings, Alberto Quintero czy Edgar Bárcenas, ale wtedy byli tą młodszą falą. Teraz muszą przejąć rolę liderów. Nowe talenty niby się wykluwają, lecz potrzeba kilku lat, by okrzepły i nabrały doświadczenia w kadrze. Zgliszcza po złotym pokoleniu trzeba po prostu zebrać w kupę i zbudować wszystko na nowo.
Chaos pogłębiają zawirowania z selekcjonerem. Po Gómezie reprezentację przejął tymczasowo Gary Stempel, a później stołek obejmowali Julio Dely Valdés i wypalony Argentyńczyk Américo Gallego, który zasłynął z wtopy z Bermudami w Lidze Narodów CONCACAF. Obecnie górą znów jest opcja zagraniczna, tym razem całkowicie z zewnątrz. Thomasa Christiansena, byłego reprezentanta Hiszpanii i króla strzelców Bundesligi, niebawem czeka prawdziwa weryfikacja w roli selekcjonera. Pod jego wodzą Los Canaleros awansowali co prawda do finałowej rundy eliminacji do mundialu w Katarze, lecz w nieprzekonującym stylu (męczarnie z Barbadosem i Dominiką oraz momentami rozpaczliwa obrona w rewanżu z Curaçao).
Prezes panamskiej federacji otwarcie przyznaje, że głównym celem jest budowa kadry mogącej powalczyć o mundial w 2026 roku. Pytanie, czy nie będzie wtedy za późno, bo rywale z CONCACAF nie stoją w miejscu. Gdy Panama liże rany, Kanada, Jamajka, Surinam i Curaçao robią postęp z każdym miesiącem. Wyjście z grupy na Gold Cup, choć odbierane w Panamie jako obowiązek, będzie tak naprawdę dużym sukcesem.
TRENER
Thomas Christiansen objął Panamę rok temu, w samym środku szalejącej pandemii. Wraz z podpisaniem umowy na jego barki spadło ogromne wyzwanie. Musi załatać krater po odejściu gwiazd, zbudować fundament kadry i nadać jej nowy styl. A przecież nie posiada żadnego doświadczenia w roli selekcjonera i o panamskiej piłce nie wiedział wcześniej nic. Gold Cup i eliminacje do mundialu pokażą, czy aby nie porwał się z motyką na słońce.
Wiemy więc, że Christiansen to facet odważny i trudnych zadań się nie boi. Warto przyjrzeć się życiorysowi selekcjonera Panamy, bo wypełniony jest mnóstwem nieoczywistości. Wiek – 48 lat. Narodowość? W mediach raz przedstawiany jako Duńczyk, a raz jako Hiszpan. On sam utożsamia się z obydwoma krajami. I dodaje, że po ojcu odziedziczył skandynawskie opanowanie, zaś po matce iberyjski temperament.
Wychowywał się w Kopenhadze, ale jego talent do strzelania goli szybko zaczął wykraczać ponad duńskie realia. Gdy miał 15 lat, wujek załatwił mu testy w Realu Madryt. Przeszedł je pomyślnie, lecz rodzice postawili kategoryczne weto. Uważali, że jest za młody na opuszczenie Danii. Poczekał więc cierpliwie na pełnoletniość i podpisał umowę z FC Barceloną. Tak, z tą wielką Barceloną początku lat 90. z Johanem Cruyffem u sterów.
Trafił do rezerw, zdobył kilkanaście goli w Segunda División i… zadebiutował w reprezentacji Hiszpanii u Javiera Clemente. Jak to się stało? Oczywiście chodziło o zaklepanie Christiansena dla Hiszpanii, bo chciwym okiem zerkała już na niego duńska federacja. Jako drugoligowiec zdobył nawet gola z Litwą w eliminacjach do mundialu we Włoszech. W pierwszej drużynie Barcelony zanotował ledwie dwa epizody, bo konkurencja była monstrualna. Później stopniowo rozmieniał karierę na drobne, a wiecznym towarzyszem jego podróży po coraz słabszych klubach były kontuzje. Na powierzchnię zdołał wypłynąć jeszcze raz, za to w wybornym stylu. W sezonie 2002/2003 jako zawodnik VfL Bochum został królem strzelców Bundesligi, ex aequo z Giovane Élberem (21 goli).
Po zakończeniu kariery próbował sił w menadżerce, a następnie za namową swojego ziomka z rezerw Barcelony, Óscara Garcíi Junyenta, zrobił kurs trenerski. Pierwsza samodzielna praca? Dwa z rzędu wicemistrzostwa Cypru z AEK-iem Larnaka (wówczas największe sukcesy w historii klubu), dzięki którym sięgnął po niego APOEL. Tam z kolei Christiansen w świetnym stylu zrobił mistrzostwo. „Oho, rośnie nam kolejny wielki trener z Hiszpanii” – pomyślał zapewne nowy właściciel Leeds United, Andrea Radrizzani, po czym przechwycił pół-Duńczyka, pół-Hiszpana i wsadził go na gorący stołek. Pomimo ogromnej presji na awans do Premier League i rewolucji kadrowej zaliczył bardzo dobry początek, ale potem wyniki Leeds przypominały sinusoidę – serie zwycięstw na zmianę z ciągami porażek. Christiansen wyleciał w lutym, zostawiając Leeds na 10. miejscu w tabeli.
Później przez kilka miesięcy prowadził drugoligowy Union Saint-Gilloise, zakurzonego belgijskiego giganta z czasów przedwojennych. Pobyt Christiansena pod Brukselą przerwała pandemia, a wtedy do gry wkroczyli jego agenci, rozsyłając CV we wszystkie kierunki świata. W lipcu 2020 otrzymali odzew od panamskiej federacji, która przegłosowała jego kandydaturę w wewnętrznych wyborach (innymi opcjami byli Julio Dely Valdés i Szwajcar Fabio Celestini, którego żona pochodzi z Panamy). Christiansen zakasał rękawy i bez wymówek zabrał się do roboty. Testuje piłkarzy i eksperymentuje z taktyką, stopniowo rozwiewając znaki zapytania. Ma kontrakt do 2022 roku i wciąż spory kredyt zaufania.
Uczy się też realiów Ameryki Łacińskiej. W jednym z wywiadów przyznawał: „Na początku były momenty, kiedy mówiłem sam do siebie: to nie może być prawda. Teraz podchodzę do problemów z pozytywnym nastawieniem. Panamczycy są niezwykle sympatyczni, pomocni i mają wielkie serce, ale też inną mentalność. Na początku kadencji znalazłem w biurze zakurzone pudełko. Były w nim nowoczesne przyrządy do monitorowania kondycji, jeszcze nierozpakowane. Zapytałem pracownika federacji, czemu ich nie używamy. Odparł: »a po co, skoro mamy stopery?«. Pamiętam też sytuację, gdy jeden z piłkarzy spóźnił się na trening. Kiedy powiedziałem mu, że w Niemczech za dziesięć minut spóźnienia dostałby karę, dostałem odpowiedź »w porządku trenerze, następnym razem spóźnię się pięć minut«. Porównuję moje zadanie do remontu odrapanej willi. Złorzeczysz, czasem chcesz się poddać, ale kiedy widzisz efekty, jesteś po prostu dumny”.
NAJWIĘKSZA GWIAZDA
Edgar Bárcenas to jeden z tych piłkarzy, którzy potrafią zrobić różnicę. Gra Panamy w dużej mierze jest uzależniona od dynamicznego, 27-letniego skrzydłowego. Kiedy go brakuje, ofensywa traci impet, choć słusznie zarzuca się mu niską bramkostrzelność. Jeśli prawe skrzydło zajmie niezniszczalny Alberto Quintero, to podczas Gold Cup możemy ujrzeć Bárcenasa na pozycji ofensywnego pomocnika.
Przez ostatnie trzy lata Bárcenas bezskutecznie próbował się przebić do Primera División – najpierw z Realem Oviedo, a ostatnio z Gironą, wchodzącą w skład rodziny Manchesteru City. Jego kataloński zespół bezpośrednio przed Gold Cup przegrał baraż o awans. Na drugim szczeblu w Hiszpanii Bárcenas ma wyrobioną markę i należy do wyróżniających się zawodników. Jego sytuacja kontraktowa jest jednak niepewna. Kartę zawodniczą Bárcenasa od kilku lat ma w posiadaniu meksykańska Tijuana, która do tej pory nie przejawiała wobec niego poważnych planów, a zamiast tego rzuca go na wypożyczenia. Nie wiadomo, gdzie wyląduje w przyszłym sezonie.
Tegoroczny Gold Cup będzie dla Bárcenasa trzecim z rzędu. W poprzedniej edycji strzelił gola w fazie grupowej z Trynidadem i Tobago (2:0). Na mundialu w Rosji wystąpił we wszystkich trzech meczach w wyjściowym składzie, stanowiąc szczyptę młodości na tle doświadczonych kolegów.
MŁODY WILK
Panama od lat pozostaje krajem, w którym talentów nie brakuje. Większość z tych chłopaków pochodzi z bardzo ubogich środowisk i szybciutko wylatuje za granicę, bo po pierwsze – mają taką możliwość (prężnie działające w Panamie sieci agentów piłkarskich), a po drugie – nie ma po co zostawać w kraju (słaba liga, biedne kluby, przez wiele lat zacofana infrastruktura). Żaden kraj w Ameryce Centralnej nie eksportuje narybku na tak wielką skalę.
Tak wygląda ścieżka kariery wszystkich znaczących piłkarzy w historii Panamy – szybki wyjazd z ojczyzny, a potem kształtująca charakter tułaczka po świecie. Panamski piłkarz to przede wszystkim podróżnik. Reprezentanci od lat są rozsiani po klubach z całego świata, bo kraj emigracji nie ma znaczenia. Zwykle mowa o obrzeżach poważnej piłki. Jadą tam, gdzie agencja menadżerska załatwi testy lub kontrakt, a później mozolnie pracują na swoje nazwisko – tak, by w przyszłości to kluby zabiegały o nich, a nie oni o kluby. Christiansen rozsyłał więc już powołania do zespołów z Urugwaju, Słowacji, Belgii, Boliwii, Hiszpanii, USA, Ekwadoru, Wenezueli, Bułgarii, Chile, Kolumbii, Izraela, Kostaryki, Austrii, Meksyku, Malty i Gwatemali. To ewenement na skalę regionu.
Tym samym wyboistym traktem podążał Andrés Andrade. 22-letni stoper (od niedawna, bo zaczynał jako lewy obrońca) to teraźniejszość i przyszłość panamskiej defensywy. Z powodzeniem grał w młodzieżowej kadrze i bez szczególnego klucza doboru był wożony przez agentów z miejsca na miejsce. Jeszcze jako nastolatek zaliczył drugą ligę kostarykańską, testy w Zenicie St. Petersburg oraz pobyt w akademiach dwóch klubów z Meksyku – Toluki i Querétaro.
Przystań znalazł dopiero w LASK Linz – klubie z czołówki ligi austriackiej. Zaczynał tam trzy lata temu od drugoligowych rezerw. Wytrwałość i ogrom pracy, którą Andrade włożył w adaptację, szybko przyniosły owoce. W minionym sezonie zagrał już we wszystkich meczach austriackiej Bundesligi, a kibice wybrali go najlepszym piłkarzem grudnia w lidze. W fazie grupowej Ligi Europy zanotował po asyście w spotkaniach z Łudogorcem (4:3) i Tottenhamem (3:3). W LE debiutował zresztą już rok wcześniej przeciwko Manchesterowi United (1:2) na Old Trafford. Zabrakło wówczas kilku centymetrów, by w Panamie ogłoszono święto narodowe – po strzale Andrade piłka trafiła w poprzeczkę.
Do okrzyknięcia Andrade następcą Felipe Baloya czy Romána Torresa jest jeszcze daleko. W reprezentacji zagrał dopiero 9 spotkań, jednak duet stoperów, który tworzy z Haroldem Cummingsem, to jeden z najjaśniejszych punktów jedenastki Christiansena. Mało który panamski piłkarz osiągnął w Europie tak dużo w tak młodym wieku. LASK, z którym przedłużył umowę do 2024 roku, wydaje się dobrym miejscem do harmonijnego rozwoju. I może być trampoliną do wskoczenia do tej lepszej Bundesligi, w której Andrade zostałby pierwszym Panamczykiem w historii.
PLUSY I MINUSY
+ Defensywa: największy atut reprezentacji Panamy. Kapitan Harold Cummings był bohaterem eliminacyjnego dwumeczu z Curaçao. W europejskich klubach z powodzeniem grają Eric Davis i Andrés Andrade.
+ Zalążki dobrej gry: czerwcowy, domowy mecz z Curaçao (2:1) był jak dotąd najlepszym spotkaniem Panamczyków pod sterami Thomasa Christiansena. Stworzyli wiele sytuacji podbramkowych, choć trzeba oddać, że obrona rywali mocno kaleczyła piłkarskie rzemiosło.
– Odejście złotego pokolenia: po mundialu w Rosji zespół stracił swój kręgosłup. Odejście wieloletnich liderów to olbrzymie osłabienie zarówno na boisku, jak i w szatni.
– Niedoświadczenie selekcjonera: Christiansen to profesjonalista, który chce, by Panama grała atrakcyjnie. Los Canaleros starają się rozgrywać piłkę od własnej bramki. Widać jednak, że dopiero uczy się specyfiki tego fachu. Jego kadencja upłynęła do tej pory na eksperymentach personalnych i taktycznych (Christiansen próbował ustawień 4-3-3, 4-2-3-1 i 5-3-2). Sporo jego decyzji było nietrafionych.
– Nieobecność ważnych piłkarzy: filar kadry, prawy obrońca Michael Amir Murillo z Anderlechtu, odpadł z Gold Cup przez koronawirusa. Z tego samego powodu nie zagra napastnik Cecilio Waterman, który naciskał na będącego bez formy Gabriela Torresa.
Momenty chwały
Drużyna turniejowa. Określenie może i wyświechtane, ale do niepozornej Panamy pasuje doskonale. Od 2005 roku są na każdym Gold Cup. I za każdym razem wychodzą z grupy! W tym czasie udało się to jeszcze tylko Meksykowi, USA i Kostaryce. To właśnie zasługa złotej generacji.
Panama jest wreszcie jedną z dwóch reprezentacji (obok Jamajki) spoza duopolu gigantów, której udało się w omawianym okresie przedrzeć do finału. Obydwa minimalnie przegrane przez Panamę finały Gold Cup mają pewne elementy wspólne.
Po pierwsze – ten sam rywal. W 2005 roku Los Canaleros ulegli USA w serii rzutów karnych (padł bezbramkowy remis), zaś w 2013 roku Jankesi wygrali 1:0.
Po drugie – Julio Dely Valdés. W 2005 roku, mając 38 lat, legendarny napastnik wspomagał jeszcze kadrę na boisku. W 2013 roku doprowadził Panamę do finału już jako selekcjoner. W obydwóch rolach zresztą niezmiennie w duecie z bratem bliźniakiem, Jorge Dely Valdésem.
Poprzednie turnieje (historia występów)
Mistrzostwa CONCACAF
1963 – faza grupowa
1965 – nie brała udziału
1967 – nie zakwalifikowała się
1969 – nie zakwalifikowała się
1971 – nie brała udziału
1973 – nie brała udziału
1977 – nie zakwalifikowała się
1981 – nie zakwalifikowała się
1985 – nie zakwalifikowała się
1989 – nie zakwalifikowała się
Gold Cup
1991 – nie brała udziału
1993 – faza grupowa
1996 – nie zakwalifikowała się
1998 – nie zakwalifikowała się
2000 – nie zakwalifikowała się
2002 – nie zakwalifikowała się
2003 – nie zakwalifikowała się
2005 – finał
2007 – ćwierćfinał
2009 – ćwierćfinał
2011 – półfinał
2013 – finał
2015 – 3. miejsce
2017 – ćwierćfinał
2019 – ćwierćfinał