Choć nagrody za sezon 2018 przyznaliśmy z Wiktorem jeszcze w listopadzie, to faktem jest, że aż do dziś nie uzasadniliśmy swoich wyborów. Pora nadrobić zaległości i przypomnieć sobie, co działo się podczas ubiegłego roku.
Najlepszym debiutantem poprzedniego sezonu został Corey Baird. 22-letni napastnik nie miał zbyt dużej konkurencji i to najlepiej pokazuje jak trudno przebić się zawodnikom wybranym w SuperDrafcie do poważnej piłki, nie mówiąc już o regularnej grze na poziomie MLS. Corey Baird nie został wybrany w drafcie, tuż przed sezonem podpisał kontrakt z Realem Salt Lake jako wychowanek. Nie od razu dostał szansę na grę w pierwszym czy drugim zespole. Wcześniej spędził cztery lata w jednej z najlepszych drużyn uniwersyteckich – Stanford Cardinals. Włodarze Realu Salt Lake nie chcieli pozbawić się praw do takiego zawodnika i oddać go w SuperDrafcie. Jak się okazało, była to słuszna decyzja. Mike Petke dawał napastnikowi sporo szans. Wynikało to głównie z beznadziejnej postawy Yory Movsisyana i Alfredo Ortuño. 22-latek trafiał do siatki rywala ośmiokrotnie i asystował pięciokrotnie. Nie miał żadnej konkurencji wśród debiutantów, przerastając potencjalnych konkurentów przynajmniej o głowę.
Przed sezonem stwierdziłam, że przenosiny Gyasiego Zardesa do Ohio będą albo najlepszym dealem, albo największym niewypałem, który całkowicie przekreśli 27-latka w tej lidze. Na szczęście dla obu stron, a przede wszystkim dla samego Gyasiego, zmiana otoczenia była strzałem w dziesiątkę. Napastnik świetnie odnalazł się w układance Gregga Berhaltera, z miejsca stając się podstawowym napastnikiem Columbus Crew. Przed Decision Day Gyasi wyrównał swój rekord z 2014 roku, mając na koncie 16 goli. Podczas ostatniego meczu w sezonie regularnym strzelił pierwszego hat-tricka w karierze, bijąc tym samym dotychczasowy rekord (łącznie 19 goli). Zardes w tym sezonie nie przypominał nieudolnego zawodnika z ostatnich sezonów w barwach LA Galaxy. W końcu zależało mu na grze, w końcu brał ciężar gry na swoje barki i strzelał ważne bramki (5 bramek decydujących o wygranej). W końcu był Gyasim Zardesem, za którym tęskniliśmy. Stąd nagroda dla zawodnika, który poczynił największy progres względem poprzedniego sezonu.
Podczas SuperDraftu 2018 byliśmy świadkami przenosin Davida Accama do Philadelphii Union. $300 000 General Allocation Money, $900 000 Targeted Allocation Money i status Designated Player. Wydawało się, że kiedy w końcu ktoś docenił ghańskiego skrzydłowego, ten zacznie grać jeszcze lepiej niż w Chicago Fire. Kluczowe jest tu stwierdzenie: „wydawało się”. W rzeczywistości Accam rozegrał najgorszy sezon w historii swoich występów w MLS. Miał przebłyski, ale to zdecydowanie za mało na piłkarza, od którego wszyscy oczekiwali tego, co prezentował w barwach Strażaków, a tam błyszczał i ciągnął grę tego do bólu przeciętnego zespołu nawet wbrew trenerowi, który z niezrozumiałych dla mnie powodów odsuwał go od składu, stawiając na dużo gorszych zawodników. Koniec końców to właśnie on ratował skórę Chicago Fire. Jedynego gola w tym sezonie MLS strzelił przeciwko byłemu klubowi i był to gol na wagę trzech punków. Nie zmienia to faktu, że David Accam był w poprzednim sezonie tragiczny. Bardzo szybko zapomnieliśmy o kapitalnych szarżach lewą stroną, dryblingach, asystach i ważnych golach. David Accam nie istniał, a miał być asem w talii Jima Curtina. Nikogo zatem nie powinno dziwić to wyróżnienie…
Jednym z największych zaskoczeń w tym sezonie była dla mnie postawa Darrena Mattocksa. Zakładałam, że będzie tzw. typową zapchajdziurą do momentu transferu poważnego napastnika latem. Tymczasem Jamajczyk rozegrał sezon życia w barwach D.C. United, strzelając ważne gole, w szczególności na wyjazdach. 28-latek świetnie sprawdzał się w roli jokera również po przyjściu do klubu Wayne’a Rooneya. W tym sezonie trafił do siatki rywala dziesięć razy, co jest najlepszym wynikiem Mattocksa w karierze. W 2012 roku (debiutancki sezon) strzelił siedem goli, ale spędził na boisku więcej minut. Sezon 2018 był dla Jamajczyka przełomowy. Sami włodarze D.C. United nie spodziewali się aż tak dobrych występów napastnika. Darren Mattocks był jokerem z prawdziwego zdarzenia. Nikogo zatem nie powinno dziwić, że w Expansion Draft był pierwszym wyborem FC Cincinnati.
W tym roku walka o miano najgorszego trenera sezonu była naprawdę zacięta. Choć wielu starało się dotrzymać kroku liderom do samego końca, to ostatecznie na długim dystansie stawkę zdeklasowali Mikael Stahre i Jason Kreis. Co sprawiło, że ostatecznie postawiliśmy na byłego już szkoleniowca Orlando City? Dla Mikaela przygoda z MLS była czymś zupełnie nowym, dla Jasona Kreisa ostatnią szansę na udowodnienie, że jest w stanie poprowadzić zespół z dużymi ambicjami, a mistrzostwo z Realem Salt Lake nie było dziełem przypadku. Po nieudanej przygodzie z New York City FC i złym roku w Orlando City Jason Kreis dostał naprawdę wszystko, czego sobie zażyczył, a o takiej swobodzie inni szkoleniowcy mogli sobie tylko pomarzyć. Wymienił pół składu, ściągnął graczy, na których zależało nie tylko jemu, ale i połowie ligi. Nie muszę dodawać, że nie były to małe pieniądze. Niestety Kreis ostatecznie udowodnił, że jedyne drużyny, w których sprawdzi się jako szkoleniowiec, to zespoły ze środka tabeli, gdzie nie ma większych ambicji i presji. W Orlando City wszyscy oczekiwali pierwszych w historii play-offów i ponownie się to nie udało. W dużej mierze przez Kreisa.
Tuż po zakończeniu sezonu regularnego można było usłyszeć głosy, że Gerardo Martino nie zasłużył na miano najlepszego szkoleniowca sezonu. Kto w takim razie zasłużył bardziej na to wyróżnienie? Chris Armas, który przejął schedę po Marschu? A może Peter Vermes czy Brian Schmetzer? Umówmy się, można nie lubić „Taty”, ale nie można umniejszać jego zasług. Przyzwyczailiśmy się do świetnych występów Atlanty United, pięknej ofensywnej piłki i momentami demolowania rywali. Nie wzięło się to znikąd. Gerardo Martino potrafił poukładać zespół, a przede wszystkim współpracował z zawodnikami. Nieprawdą jest też, że musiał wkładać większego wysiłku w taktykę Atlanty United. Tylko głupiec postawiłby tak śmiałą tezę. Włączenie Darlingtona Nagbe do układanki, przesunięcie Juliana Gressela na prawe wahadło lub do środka, gdzie w trudniejszych meczach miał pomagać w defensywie. Majstersztykiem był jednak dwumecz z NY Red Bulls. W pierwszym meczu piłkarze Martino zneutralizowali Tylera Adamsa i Kaku, Czerwone Byki wręcz nie istniały. Manewr z Franco Escobarem na prawej flance również był świetnym zabiegiem. Atlanta United wypunktowała rywala. To samo zresztą zrobili w finale. Gerardo Martino zamknął usta wszystkim krytykom. I słusznie, bo najzwyczajniej w świecie zasłużył na to wyróżnienie.
Zlatana można kochać lub nienawidzić, ale nie można też przejść obok niego obojętnie i nie docenić tego, ile wniósł do MLS swoim przyjściem do LA Galaxy. Szwed zrobił sporo szumu, momentami zachowywał się jak rozkapryszone dziecko, a jego zachowania na boisku nie powinny mieć miejsca (kibice MLS doskonale wiedzą, co mam na myśli). Nie zmienia to jednak faktu, że swoją osobą przyciągnął nowych kibiców i prezentował się naprawdę bardzo dobrze. Można by się spierać, że Wayne Rooney również dał D.C. United bardzo dużo, a nawet pomógł w awansie do play-offów, a Carlos Vela od początku sezonu był czołową postacią Los Angeles FC, ale prawdą jest, że to właśnie Zlatan Ibrahimović jest postacią, która przyciąga kibiców jak magnes.
W poprzednim sezonie raczej nie mieliśmy jednego bramkarza, który zdominowałby resztę i wyróżniał się na tyle, że bez większego problemu zgarnąłby nagrodę dla najlepszego goalkeepera. Oczywiście nie brakowało kapitalnych interwencji, a Luis Robles czy Tim Melia do samego końca walczyli o jak najwięcej czystych kont. Postacią, która się jednak wyróżniała najbardziej, był Stefan Frei, który praktycznie wybronił Seattle Sounders drugie miejsce w Konferencji Zachodniej na koniec sezonu regularnego. Początek rozgrywek był fatalny dla całej drużyny, ale druga część to zupełnie inna bajka, a tutaj bohaterem był właśnie bramkarz Sounders.
Im Chad Marshall jest starszy, tym jest lepszy. Gdyby nie on, pewnie Stefan Frei nie zgarnąłby tytułu najlepszego bramkarza i vice versa. W tym sezonie Marshall przekroczył granicę 400. meczów w MLS (sezon regularny) jako drugi piłkarz z pola w historii ligi. To właśnie on w dużej mierze ratował skórę swoich kolegów, stając na wysokości zadania w najtrudniejszych momentach sezonu. Stąd nagroda naszej redakcji dla najlepszego obrońcy poprzedniego sezonu wędruje do rąk Chada Marshalla.
W pewnych kategoriach nie ma nawet chwili zawahania się przy wyborze laureata. Jedną z takich kategorii jest bez wątpienia najlepszy pomocnik poprzedniego sezonu. Chyba nikogo nie dziwi wybór Miguela Almiróna. Paragwajczyk czarował w 2017 roku, a w poprzednim sezonie wspiął się na jeszcze wyższy poziom. Nie zawiódł, bo właśnie tego oczekiwali wszyscy kibice. Obserwowanie Almiróna w barwach Atlanty United było czystą przyjemnością, a jego współpraca z kolegami z drużyny przebiegała wzorowo. Zdziwiłabym się, gdyby zdecydował się zostać w MLS na jeszcze jeden sezon.
Już w sezonie 2017 wiedzieliśmy, że Josef Martínez jest wyjątkowy. Wtedy jednak nie mógł zaprezentować nam pełni swoich możliwości przez kontuzje. W poprzednim sezonie urazy mu jednak nie dokuczały, a on pobił niemal wszystkie możliwe rekordy. Najwięcej bramek w sezonie regularnym, najwięcej bramek w jednym roku kalendarzowym, najwięcej hat-tricków w historii MLS… Facet był nie do zdarcia, maszyna. Jedyna w swoim rodzaju. W sezonie 2018 w ataku był Josef Martínez i cała reszta.
Decyzja o wyborze MVP była zdecydowanie najtrudniejszą. Jako że sami ustaliliśmy zasady, to po dłuższym namyśle uznaliśmy, że nie potrafimy zdecydować się na jednego zawodnika i postawiliśmy na niezniszczalny duet: Miguel Almirón & Josef Martínez. Współpraca tej dwójki była kapitalna. Jeden nie istniał bez drugiego, choć będąc obiektywnym, to Wenezuelczyk czerpał nieco więcej korzyści z gry Paragwajczyka. Nie zmienia to faktu, że razem byli nie do zatrzymania.
XI SEZONU
Na koniec ostatnie indywidualne wyróżnienia, czyli najlepsza XI poprzedniego sezonu.