Gdybym miał podsumować sezon zasadniczy w Canadian Premier League w jednym zdaniu prawdopodobnie byłaby to parafraza znanego polskiego powiedzenia zawartego w tytule. Prawie półroczna walka zespołów z całego kraju o pierwsze miejsce ponownie okazała się nieskuteczna, gdy mistrzowie wrzucili wyższy bieg.
„The Kickoff”
Trzeba jednak zacząć od początku, jak to w dobrych historiach bywa, nieprawdaż?
Tegoroczny sezon Canadian Premier League rozpoczął się w „bańce” w Winnpeg, Manitobie, gdzie wszystkie zespoły zostały ulokowane w hotelu i miały rozpocząć granie 26 czerwca. Wszystko fajnie, prawda? No nie do końca… Fakt, że z ogłoszeniem formatu czekano dosyć długo oraz to, że nie we wszystkich prowincjach w kraju obostrzenia były takie same, poskutkowały dosyć znaczącymi wynikami na początku sezonu. Dla przykładu, Pacific FC oraz Cavalry FC do „domu” Valour przylatywały po przepracowanym obozie przygotowawczym, podczas gdy „gospodarze” lub choćby mistrzowie, Forge, nie mieli przetrenowanego wspólnie choćby tygodnia. Efekty tego były widoczne, gdyż to właśnie Pacific z Cavs przewodziły tabeli w czasie trwania „The Kickoff”, jak zostały ochrzczone rozgrywki w Winnipeg. W bańce każdy z zespołów rozegrał osiem spotkań, po dwa z przeciwnikami z przeciwnej części kraju – wszystko po to, by w dalszej części sezonu zminimalizować liczbę podróży.
W czasie rozgrywek była dobrze widoczna „przewaga własnego boiska” Valour, które na osiem gier potknęło się zaledwie dwa razy, w obu przypadkach dosyć niespodziewanie (1:2 z York United oraz 0:1 z HFX Wanderers). Podopieczni Roba Gale’a wyglądali imponująco, pomimo braków w przygotowaniu do sezonu, czego nie można było powiedzieć o wcześniej wspomnianym Forge (bilans 4-0-4). Winnipeg opuszczaliśmy więc z czołówką ligi składającą się z Valour, Pacific oraz Cavalry FC.
Powroty bywają trudne
W ostatni weekend lipca kluby rozpoczęły drugi etap sezonu, z kibicami na stadionach (w czasie „The Kickoff” tylko w końcowej fazie maksymalnie dwa tysiące fanów mogło wejść na IG Field), który bardzo szybko dał nam odpowiedź co do tego, kto będzie się liczyć w walce o TOP4, dające w tym sezonie play-offy. Przewodzące stawce Valour w czasie swoich pierwszych czterech wyjazdów zgarnęło „oszałamiający” jeden punkt, a jeszcze na dokładkę po powrocie na IG Field przegrali z Pacific. To zresztą zwiastowało początek końca walk klubu z Manitoby o play-offy – gdyby wyjąć z sezonu „The Kickoff”, to Valour było najgorzej punktującą drużyną w lidze, nawet za Atlético Ottawa, co wydaje się być sporym wyczynem, śledząc grę stołecznego klubu. To właśnie oni zostali pierwsi wyeliminowani z walki o play-offy, wygrywając kanadyjską edycję „The Wooden Spoon”.
Sytuacja w tabeli dość szybko się wykrystalizowała – Pacific (nawet bez gwiazdy ligi, Marco Bustosa) oraz Cavalry walczyły korespondencyjnie między sobą o to, kto będzie w danej kolejce na szczycie tabeli. York United, HFX Wanderers oraz Valour (głównie dzięki punktom nabitym na początku sezonu; nie oszukujmy się) walczyły dzielnie między sobą o to, kto zajmie czwarte, ostatnie premiowane awansem do postseasonu, miejsce.
Podróże małe i duże
W tym momencie mogliście już sobie pomyśleć: „Chwila, chwila, a gdzie coś o Forge? Skoro wygrali ligę dwukrotnie, to czemu nagle w tekście nic o nich nie ma?”.
Otóż drogi czytelniku, Forge zaraz po zakończeniu „bańki” miało na głowie znacznie ważniejsze sprawy, niż przejmowanie się ligą, która i tak im raczej nie ucieknie (PS Spoiler: Nie uciekła.). W drugim tygodniu sierpnia gracze prowadzeni przez Bobby’ego Smyrniotisa rozpoczęli rywalizację w CONCACAF League, czyli amerykańskim odpowiedniku Ligi Europy federacji CONCACAF. Ich pierwszym rywalem było salwadorskie C.D. FAS, które nie stanowiło wielkiej przeszkody dla Mistrza Kanady – 3:1 u siebie oraz 2:2 na wyjeździe załatwiło sprawę. Znacznie trudniej zapowiadał się kolejny dwumecz, bowiem w 1/8 finału Forge musiało się zmierzyć z Independiente (nie, nie tym z Argentyny, a z Panamy). I już pierwszy mecz pokazał, że rywal jest z wyższej półki, gdzie to w meczu w Kanadzie byliśmy świadkami bezbramkowego remisu. Wtedy jednak Tristan Borges i koledzy pokazali, że dla nich nie ma znaczenia, gdzie grają, pokonując rywala z Panamy w rewanżu 2:0.
Miesięczną przerwę od CL Forge wykorzystało na gonienie rywali w lidze, wiedząc, że ich kolejnym przeciwnikiem będzie kostarykański Santos de Guápiles. Drużynie Kyle’a Bekkera nie udało się jednak powtórzyć poprzednich wyjazdowych zwycięstw i pomimo bramki zdobytej przez wcześniej wspomnianego Bekkera już w szóstej minucie pierwszego meczu z Santosem, to gospodarze okazali się lepsi, wygrywając 3:1. Co zrobiło Forge? To, co umie robić najlepiej, czyli oczywiście wróciło do gry w najlepszym możliwym stylu. Od samego początku u siebie starało się narzucić twarde warunki gry rywalom, co poskutkowało niesamowitym comebackiem i wygraną 3:0, dzięki bramkom Omara Browne, Mo Babouliego oraz Joshuy Navarro.
⚽️ Goal @ForgeFCHamilton!
Joshua Navarro scores and now Forge FC is 4-3 up in the aggregate! | #SCL21 pic.twitter.com/F7fRhgrZGs
— Concacaf (@Concacaf) November 3, 2021
Dzięki temu już za niecały tydzień, bo 25 listopada, mistrzowie Kanady podejmą w półfinale CONCACAF League FC Motagua z Hondurasu. CONCACAF rządzi się swoimi prawami, więc wyeliminowanie jednego z pretendentów do tytułu, nie sprawia, że Forge się nim też stało. Kolejny mecz także będzie bardzo trudny, ale możemy być pewni, że bez względu na wynik, Bekkera i kolegów na pewno stać na walkę do końca.
To by nic nie dało, nie dałoby nic
Wracając do naszego głównego tematu – w CPL pod „nieobecność” Forge sytuacja za bardzo się nie zmieniła. Te same drużyny co wcześniej walczyły o czołowe miejsca, a Atlético z Edmonton o to, kto pierwszy odpadnie z tej rywalizacji. Walkę o TOP4 rzutem na taśmę wygrało York United, ale nie zawdzięcząło tego samym sobie. Choć sami przegrali z „Młotami”, to w swoim przedostatnim spotkaniu sezonu strata punktów przez HFX Wanderers dzień później przypieczętowała los zespołu z Halifaxu, eliminując ich z walki o play-offy.
Tym samym na tydzień przed końcem sezonu otrzymaliśmy czwórkę pretendentów do „The Northern Star” – patery dla zwycięzcy Canadian Premier League:
- Forge, które zmieliło konkurencję, gwarantując sobie TOP4 pięć kolejek przed końcem oraz pierwsze miejsce dwie serie przed zakończeniem rozgrywek (przypominam, oni w międzyczasie grali w CONCACAF League oraz wraz z Pacific doszli do półfinału pucharu Kanady, gdzie niestety oba zespoły odpadły – odpowiednio z Montrealem i Toronto).
- Cavalry, które było tak zajęte walką z Pacific, że nawet nie zauważyło, kiedy traci czołowe miejsce – w ostateczności wygrana z PFC w przedostatniej kolejce dała im drugie miejsce i możliwość rozegrania półfinału u siebie.
- Pacific FC, które złapało ewidentną zadyszkę w końcówce i musiało się zadowolić „tylko” trzecim miejscem.
- York United, o którym wspominaliśmy już wyżej.
Done and dusted – the 2021 #CanPL regular season is in the books ✅ pic.twitter.com/2nMYg2eyOb
— Canadian Premier League (@CPLsoccer) November 17, 2021
Do trzech razy sztuka
Tak mogą sobie wmawiać pozostałe kluby w play-offach, ale nie ma co się oszukiwać, to Forge jest zdecydowanym faworytem do tytułu, ponownie. Każde inne rozstrzygnięcie byłoby sporą niespodzianką. Jedyną nadzieją dla Pacific czy Cavalry mogło by być zmęczenie graczy z Ontario, po pierwszym meczu z Montaguą w CONCACAF League, ale i to nie musi gwarantować wygranej w finale.
Faza play-off Canadian Premier League rozpoczyna się już w sobotę, 20 listopada o 21:00 polskiego czasu, spotkaniem Cavalry FC z Pacific FC. Drugi półfinał, w którym wystąpią York United z Forge, rozpocznie się dzień później o tej samej porze. Wielki finał zostanie rozegrany w ostatni weekend listopada.
Already in Canadian soccer withdrawal after last night?
Don’t worry, there’s more 🇨🇦 footy action this weekend with the #CanPL semi-finals pic.twitter.com/5SxU91K3Nb
— Canadian Premier League (@CPLsoccer) November 18, 2021